Dwa
lata temu, przeglądając zasady przebiegu egzaminu BH wzruszyliśmy beztrosko
ramionami. Przecież to same fajne rzeczy, nic trudnego. Tak się wydaje, jeśli
ktoś patrzy z boku i nie zaczął przerabiać materiału ze swoim czworonogiem albo
ma psa idealnego. Wraz z wiekiem naszego pupila wizja wykonania tych
"prostych" czynności oddalała się w pendolinowym tempie. Doszliśmy
szybko do stacji "zero".
Porażka
pedagogiczna. Wstyd, żenada, żal. W skali od 0 do 10 dawaliśmy sobie -3 i to na
zachętę. Tak oto, ocenialiśmy swoje efekty pracy. Gdyby rok temu ktoś mi
powiedział, że będę podchodziła z naszym psem do JAKIEGOKOLWIEK egzaminu to
śmiechem zmiotłabym go z powierzchni ziemi. A jeśli dodałby, że 4 miesiące
wcześniej wystawi nas trener i przestanie przychodzić na zajęcia?
Stwierdziłabym, że komuś odbiło.
6 miesięcy do egzaminu
Trafiliśmy
do szkoły w Niemczech. Nowy trener wiedział, jak i kiedy zadziałać, by wycisnąć
z pręgusa to co najlepsze. W ciągu miesiąca zrobiliśmy taki progres, że nie
wierzyłam własnym oczom. W poprzedniej szkole przez ponad pół roku pracowaliśmy
nad skupieniem psa na sobie, a tutaj zrobiliśmy to w kilka tygodni. Na koniec
października trener zaproponował przygotowanie nas do egzaminu na wiosnę. Pan
Mąż podłapał temat i cmokał zadowolony. Popukałam się w głowę. Niepoważni.
4 miesiące do egzaminu
W
szkole byliśmy trzy razy w tygodniu. Niezależnie od pogody. I bardzo dobrze, bo
na egzaminie, jak się później okazało, mieliśmy z tym przeprawę. Pod koniec
grudnia trener przestał pojawiać się na treningach. Grupa się posypała. Mijał
styczeń, zaczynał luty. Denerwowała mnie forma zajęć bo wychodziłam sama na
plac i starałam się coś zdziałać. Bywało tak, że Maro był jedynym ćwiczącym psem. Moja determinacja i konsekwencja
musiała być widoczna, bo zaczęli mi pomagać inni. Nie specjaliści, ale
właściciele psów, którzy również przyjeżdżali do klubu. Zaczęło się od jednej
osoby, a później zaangażowanie w wychowanie naszej torpedy wzrosło... właściwie
do wszystkich obecnych. Cały czas wierzyłam w obietnice o powrocie
prowadzącego. Nie lałby się ze mnie jad, gdyby otwarcie mi napisał, że już nie
planuje pracować z psami. Swojego sprzedał do służby - swoją drogą, też
owczarka holenderskiego. Poszukałabym innej szkoły, a tak nie chciałam nic
zmieniać. W połowie lutego się spotkaliśmy. Dostaliśmy potwierdzenie, że wraca
i od marca wałkuje z nami materiał do egzaminu. Nie tylko ja potrzebowałam
pomocy. Trener się nie pojawił.
Chip!
Zapomnieliśmy ćwiczyć identyfikację psa. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Maro
nie lubi dotyku obcych osób. I co tu zrobić? Przepracowaliśmy wszystkie
elementy z placu. Warowanie przy trenujących psach, latających piłkach i
aportach, chodzenie pomiędzy ludźmi na smyczy, jak i bez. Przybieganie,
zostawanie... No wszystko, wszystko. Cholerny chip został. Przynieśli czytnik
na zajęcia i niestety polegliśmy na pierwszych próbach. Zrobiliśmy błąd,
ponieważ Maro spokojnie wysiedział kilka podejść, ale nam (po sukcesie
żółtodziobów) oczywiście było mało i przegięliśmy w drugą stronę. Dostaliśmy
czytnik do domu by przyzwyczaić pręgusa i obowiązkowo tak rozpoczynaliśmy każdy
dzień w szkole. Raz, a dobrze.
2 tygodnie do egzaminu
No
jaaaaa. Brak trenera i wszystko się wali! Marcin dostał olśnienia, że na BH są
jeszcze określone zadania sprawdzające socjal psa. No w mordę! Zapomniałam! Zbytnio skupiłam się na placu i klops. Nie
napiszę, że spodziewałam się krokodyla (może trochę) ALE niby skąd miałam
wiedzieć co się stanie, skoro tego nie robiliśmy? Tak więc, co zajęcia
ochotnicy (znaczy cała grupa) lądowali z nami na ulicy przed szkołą w celu
przećwiczenia materiału. Niestety, gdyby ta część egzaminu faktycznie odbywała
się dalej od miejsca treningów nie miałabym takich obaw. Ale Maro doskonale
wiedział gdzie jest i jego poziom ekscytacji był dużo większy. Przecież tutaj
się IPO ćwiczy noooo. Gdzie rękaw? Musiałam najpierw opanować siebie, a później
psa. Były prowokacyjne sytuacje, dużo zamieszania, przecinanie drogi, rzucanie
czapkami tuż pod łapy, przebieganie. Czyli wszystko co zgromadzonym przyszło do głowy. Na koniec
padałam ze zmęczenia. Pręgusek chętnie by jeszcze pobrykał.
W
tym dniu było wszystko czego się obawiałam, a nawet więcej. Czytanie chipa
przeszło bezboleśnie. Pani sędzia była bardzo wymagająca ale też wykazała się
wspaniałym podejściem do psów jak i ich właścicieli. Kazała nam chodzić wzdłuż ulicy na której ustawiła ludzi tworząc wąskie przejście. Na sygnał trzeba było stanąć i usadzić czworonoga - było to oczywiście tuż przy niej. Wyciągała rękę z czytnikiem i po krótkim "pip" mogliśmy iść dalej. Babeczka mnie tym ujęła. Czytałam w regulaminie, że możliwe i zalecane jest takie podejście przy próbie zachowania. Wychodząc na plac trzęsłam
portkami tak, że ledwo trzymały się na moim tyłku. Zameldowałam się. Ustawiłam
w pozycji bazowej, dałam komendę i SZOK. Pies, który na zajęciach nie odklejał
mi się od nogi teraz nie był w stanie się na mnie skupić. Owszem, szedł przy
nodze ale był obok mnie, a nie ze mną. Niestety nie mogłam ani go skorygować
ani ponowić komendy. Tylko w duchu musiałam wierzyć, że wspólnie przejdziemy
wszystkie elementy. Jednak z każdym krokiem rosło moje zdziwienie, a malała
wiara w sukces. Nagle wyobrażenie zrobienia kolejnych ćwiczeń bez smyczy było
dla mnie jak przepaść. Maro mnie ponownie zaskoczył - dał radę. Pomimo moich
wahań emocjonalnych, ludzi oglądających egzamin (przyszło około 60 osób) oraz
napięcia - poradził sobie.
Kolejna niespodzianka spotkała nas przy warowaniu z
rozproszeniami. Stałam odwrócona plecami do psa, jakieś 30 kroków dalej.
Czekaliśmy, aż druga ekipa wykona swoją część egzaminu. Najpierw było gorąco,
później zaczęło padać. A właściwie to lać, jakby ktoś polewał nas wodą
z wiadra, by na koniec sypnąć śniegiem z gradem. Sama miałam dosyć. Bałam się, że egzamin zostanie przerwany. Nie miałam pojęcia co działo się za mną. Nie wiedziałam, czy Maro daje radę uleżeć w tej zamieci. Do sędziny
wybiegł na plac facet z parasolem i tylko zaliczył od niej burę za
przeszkadzanie. Dostałam sygnał - mogę wracać po pręgusa. Odwracam się, a tam grzecznie leżała kupka nieszczęścia i trzęsła dupeczką.
Z treningu |
Tu też treningowo |
Tabela z wynikami |
Prześlij komentarz