Dajmy psom być psami

wtorek, 24 maja 2016
data:post.title
Oczywiście, podnoszą się głosy: To członek rodziny. Nasz Pimpuś i no jak to, przecież on jest do kochania. I zaraz za tym wylewają na sierściucha wiadro miłości. Aż do puszczenia tęczowego pawia. Kudłacz całymi dniami leży na kanapie, ewentualnie ma możliwość spędzenia dnia w ogródku przed domem. Zostawiony sam sobie. Przecież jestem najważniejszy dla mojego Dziubdziusia. Cmok, cmok.
Generalnie nie jest to najgorsze co można zafundować psu. Przyzwyczai się, ustali swoje miejsce i jakoś to będzie. Czasami mu odpali pod pokrywką i wyładuje się na poduszkach czy kanapie podczas nieobecności domowników. A kto komu wejdzie na głowę to już inna bajka. 

Kilka dni temu usłyszałam: "bo te trenowanie posłuszeństwa to takie znęcanie się". Nawet pośladki mi opadły, a tam pośladki. Mikroorganizmy na moim ciele padły, a grawitacja przyjęła wszystko. I to powiedziała osoba, która trzepie psu skórę oraz zamyka karnie w kojcu za ucieczki na spacerach. Ze zdziwieniem kręcąc głową dlaczego suka nie wraca jak ją woła! I że ja zwracając się do Mara nie zdzieram gardła tylko mówię spokojnie. A on słucha! Tak bez krzyku? Ale jak to? Jest też druga strona tego medalu, która znowu po przeczytaniu poradników w liczbie entej cytuje mądrości na temat wychowania psa. Jedynymi pozytywnymi metodami (stosowanymi przez siebie), bo przecież inne rozwiązania są kompletnie niedopuszczalne. Czasami pacną psa po łepetynie, ale kto by się przyznawał. A na zachowania pupila mają 1001 baśni. Za dużo tego, za mało tamtego, wiatr powiał z lewej, a miał z prawej, pies nie rozwiązał krzyżówki przy porannej toalecie i jest sfrustrowany itd. itd. Obie grupy przeginają, każda w swoją stronę.

Pies jest organizmem prostym, ale nie bezrozumnym. Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy i psy też mają warstwy.

Nabiegałam się trochę po szkołach i uważam jedno: Nie można mierzyć psów jedną miarą. Absolutnie. To tak jak z ludźmi. Jeden jest introwertykiem, drugi ekstrawertykiem. Inaczej się rozmawia ze staruszką, a inaczej z blokowym ziomalem. Każdy to rozumie. Zupełnie normalne. To dlaczego wymagamy by z psami było inaczej? Dlaczego ogólnie oczekiwane jest by kudłacz:
- akceptował wszystkie psy, a minimum dopuszczalne to jest chociaż wspólna zabawa;
- uwielbiał ludzi i znosił ich pieszczoty (pomijam, czy to klepanie po garnku czy nie);
- reagował na przyjęte, zbliżone metody szkoleniowe?

Jeżeli pies odbiega od powyższych norm, to co z nim jest nie tak??? No nic, ludzie! Ma taki charakter i teraz po stronie właściciela leży zadanie by psa wychować. A nie przymusić do oczekiwań większości. Oczywiście rozumiem, że posiadanie krokodyla jest średnio mile widziane. Ale to już w tym głowa przewodnika, by zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.

Nie idź do szkoły, gdzie używają kolczatki.

Ehh te metody szkoleniowe. No temat rzeka. Często widzę "dobre rady" e-cioć, które równie dobrze mogą siedzieć po drugiej stronie oceanu i trudno zweryfikować co mają w głowach. Cmokają i rozpływają się nad kolejnym zdjęciem papitka umieszczanym na portalach. I nie wiedząc, co w kącie siedzi przestrzegają na wyrost. Można zapytać o świetnego trenera, ale już lecą w jego stronę ognie piekielne, bo ktoś gdzieś kiedyś widział kolczatkę na zajęciach. Pssstt - tam nie, bo to zło wcielone... Idźcie gdziekolwiek indziej, nawet jeśli to średniej jakości szkoła, prowadzona przez kogoś po kilkutygodniowym kursie. Bo znowu wracamy do jedynego i słusznego wzoru merdacza. Dobry trener będzie wiedział jak pokierować właściciela. Sporo jest psów zrównoważonych i fajnych, i takich które każdy by chciał. Ale sporo jest też tych innych, nie pasujących do idealnego, różowego świata z pląsającymi po łąkach jednorożcami. 

Bardzo wrażliwy i bojaźliwy pies będzie się stresował komendami wydawanymi mocno. Znajoma miała suczkę, która uciekała, gdy ja darłam się na Maro (który radośnie mnie olewał). Kiedy zorientowałam się w sytuacji i przywołałam ją, to posikała mi się pod nogi, leżąc na grzbiecie.  Z takim psem pracuje się delikatnie. Zbyt silna irytacja właściciela jest zgubna dla takiej psychiki. O tym także musi pamiętać trener. Widziałam pogryzienia przez takie psy. Sama miałam dużo szczęścia, że suka zwiewała ode mnie. Ale gdybym do niej podeszła, nie zważając na jej lęki to pewnie by się odwinęła tylko dlatego, że nie miałaby drogi "ucieczki".

Zmiana o 180 stopni. Psy ZA reaktywne (takie to znalazłam określenie w internetach). Nikt kto nie miał styczności z tego typu charakterami, nie będzie miał minimalnej świadomości, jak trudna jest to praca. To są czworonogi często oddawane do schronisk, bo życie z nimi wymaga wielkiej determinacji. Czasami wystarczy rzucenie piłki zbyt daleko, dźwięk syreny, widok aportu czy ich własna chęć pracy. Wymieniać można długo. Znam kilka takich przypadków - o dziwno, dają popalić bardziej niż mój pręgus. Obserwując zmagania właścicieli kamień spada mi z serca, że to nie my. Mamy swoje problemy ale przy tych egzemplarzach, serio jest ok. Potrafią nagle zamknąć się w swoim świecie, dostawać drgawek i wydzierać jadaczki. Kłapią zębami i same nie wiedzą co łapią. Nie mylić tego z agresją. To potworne zagubienie. Pot spływa po twarzy właściciela, który wyszedł ze skóry by pomóc swojemu pupilowi, a odbił się od kopuły. Trudno mi nawet opisać, jak bardzo szczelna w tym momencie jest bańka w której się znajdują. I teraz, na jedne działa wychodzenie z placu i ćwiczenie tam samokontroli (wielkie brawa za sukces), a na inne nie. Do jednych zastosowano kolczatkę, a inne pobudziło to jeszcze bardziej i było jeszcze gorzej. Tutaj niestety metodą prób i błędów i lat (właśnie, lat) harówy buduje się most, po którym przewodnik będzie wiedział jak skutecznie (zaznaczam) dotrzeć do psa.  

Jak już jesteśmy przy kolczatkach - wiadomo, że nie użyje ich właściciel idealnego pieska. A drugi właśnie użyje, tylko się do tego nie przyzna. To samo dotyczy obroży elektrycznej. Spotkałam się z osobnikami głośno krzyczącymi, jakie to zło i piekło, a później sami biegali po placu z tymi "narzędziami tortur". Często można napotkać grupy ludzi, którzy widząc pojawiającego się w szkole psa w OE i kolczatce linczują właściciela. Tak naprawdę robią psu niedźwiedzią przysługę. Dlaczego? A no dlatego, że ten ktoś na zajęcia nie przyszedł się polansować ale po pomoc. I to trener powinien poznać psa, jego problemy i zadecydować od jakich metod mają zacząć. Widziałam psy, które po kilku sesjach biegały na ozdobnych obróżkach, a sprzęt z którym przyszli lądował w śmieciach.  Oczywiście są też takie u których ten proces trwał dłużej. Tak więc zanim ocenimy pełni oburzenia, jaki to pojawił się sadysta, zastanówmy się po co tu jest i co będzie, jeśli będziemy zachowywać się tak, jak się zachowujemy. Człowiek więcej nie wróci. Dobrze będzie jeśli pójdzie szukać pomocy dalej, ale pewnie też w wielu przypadkach nie podejmie kolejnej próby. Kto na tym ucierpi najbardziej? Pies, bo w jego życiu nie będzie poprawy. W takich sytuacjach dajcie ludzie szansę i trenerowi wykonać swoją pracę i przewodnikowi nauczyć się, jak być tym przewodnikiem.  
 
Napiszę to raz: Każda z tych metod, odpowiednio dobrana do konkretnego przypadku i użyta pod asekuracją trenera, nie zrobi psu krzywdy. Nie złamie mu psychiki, nie pochłonie psa ciemna strona mocy. Nie rozerwie szyi. Nie róbmy histerii. W pozytywnych metodach jest wskazówka, że w ciężkich sytuacjach wychodzimy z psem z placu uspokajamy go, przysmakiem bądź zabawką. Każdy właściciel trudnego merdacza marzy by to działało, ale nie zawsze tak się da. O tym nikt już nie mówi, bo założenie, że może być inaczej nie mieści się w ich postrzeganiu świata. Następuje tutaj wytarcie rąk i zadowolenie, że jest przecież dobrze. Zrobili jak trzeba. I poklepanie po łepetynie swojego stabilnego psa. Przecież na Pimpusia to działa. Nie. Nie jest dobrze. Chciałam wcześniej napisać, że kolczatka czy OE nie jest drogą na skróty. I że nikt nie idzie ze szczeniakiem do sklepu i stwierdza "A kupię sobie OE bo nie chce mi się chodzić na szkolenia. A tak młody dostanie strzała i raz dwa się nauczy." Niestety oświecono mnie, że czasami tak właśnie jest. Może nie OE bo to drogie ale są ludzie którzy decydują się na kolczatkę jeszcze zanim odbiorą szczeniaka. Albo gdy młody zaczyna ciągnąć. I grzdyl ląduje w kolcach. Zazwyczaj nie są to właściciele zawracający sobie głowę szkoleniami. Pies to pies. Byłam bardzo zaskoczona mogąc się przekonać na własne oczy jak to wygląda. Osobiście uważam, iż po oba narzędzia sięgamy w ostateczności, a nie na "starcie". Robienie inaczej świadczy tylko o tym, że: po pierwsze nie będzie czasu ze strony nowego "Pana" na naukę chodzenia na smyczy, po drugie kolczatka będzie źle użyta (bo trzeba wiedzieć jak ją stosować, by nie zrobić psu krzywdy). Dlatego pragnę zaznaczyć - odnoszę się do osób podejmujących wyzwanie wychowania merdacza, biegających na treningi i tak jak my wcześniej, wbijających się na emocjonalny mur. To nie jest tak, że osoby trenujące lekką ręką sięgają po w/w metody. Niestety czasami to mniejsze zło niż tzw. dopuszczalne lekkie korygowanie smyczą. (Zaznaczam, o tej metodzie usłyszałam od właścicieli pozytywnej szkoły). Jak? Przy omawianych teraz typach psów, w sytuacjach emocjonalnych, takie korygowanie nie jest nawet zauważone. One tego nie czują. Nie widzą. Człowiek obok nich z kawałkiem linki nie istnieje albo istnieje tak mocno, że wybuch może nastąpić w każdej chwili. Co dzieje się z szyją, która takie korygowanie "znosi" regularnie? Słabo.     

Nie napiszę, czy wymienione sposoby są dobre czy też złe. Nie mi to oceniać. Wasz pies, wasz problem, wasza sprawa. Zaznaczę jednak najważniejsze. Trzeba pamiętać, że obie metody wymagają ogromnego doświadczenia, rozwagi i umiejętności oceny sytuacji. Powinny być wybierane i stosowane TYLKO po konsultacji i TYLKO pod nadzorem doświadczonego trenera.

Ostatnią sprawą którą chciałabym teraz poruszyć, to coś o czym my, ludzie, często zapominamy. A może też i nie przyjmujemy do świadomości, że może być inaczej. Chodzi mi o predyspozycje czworonoga. Przy świadomym wyborze psa kierujemy się m.in. charakterystyką rasy i tym co byśmy chcieli z nim robić. Natomiast niestety, przez to często szufladkujemy naszego domowego peta.  Trzeba liczyć się z tym, że nie każdy border będzie olśniewał posłuszeństwem, nie każda malina rozniesie plac w IPO. Nie jest tak, że trafimy do trenera i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko wskoczy na swoje tory. No nie! Jeśli nasz ON nie czuje się dobrze w obronie, to nigdy nie będzie miał takich osiągnięć na jakie liczymy. Nauczy się poszczególnych zadań, ale będzie wykonywać je bez entuzjazmu. Tak miałam z pręgusem. Chciałam robić obedience sportowe, a skończyliśmy w IPO-wcach. Różnica pomiędzy chęcią wykonania zadania na obu treningach, to jak porównać sadzawkę z Bałtykiem. Jaka jest moja reakcja na merdający ogon biegnący z rękawem? Gęba sama mi się cieszy. Nie ma nic fajniejszego. Ale my byliśmy elastyczni.  Nie szliśmy w zaparte. Widząc, że nasz egzemplarz robi OBI-ślimak-srobi poszukaliśmy dalej. I o tym często zapominamy. Bo z pierwotnym pomysłem kupiony szczeniak to super rasa do sportu X czy Y. Trenowany regularnie i nagle następuje pęknięcie. Przeforsowanie, stres, wygórowane oczekiwania. Praca staje się męczarnią i dla psa i dla przewodnika. Dlatego warto zdawać sobie sprawę, że nawet przy sprawdzonym wyborze papita, nie mamy pewności jaki będzie.

Dajmy psom być psami. Nie uczłowieczajmy ich, to wbrew ich naturze. Nie zmuszajmy by każdy egzemplarz mieścił się w stereotypowej wizji naszego świata. Bo tak wypada. Bo ma być nie tylko całkowicie i biernie poddany przewodnikowi ale i akceptować i znosić to co my, ludzie, byśmy chcieli. To pies - on tego nie zrozumie. Coś albo jest albo tego nie ma. Coś się opłaca albo nie. To nie są pluszowe zabawki, które wyszły z jednej linii produkcyjnej. To żywe stworzenia. Należy pamiętać, że trening to gra na emocjach. Nie inaczej. Kudłacz nie wymyśli sobie, że jak dzisiaj się dobrze postara to jutro dostanie poduszkę. Jest tu i teraz. Kropka. Dlatego warto rozpoznać, co dokładnie do nas trafiło i nauczyć się ukierunkować tą burzę hormonów. Wychowujmy je, a nie topmy w morzu czułości i latających za friko kosteczkami. Sprawmy, by pies zapracował na miskę. Nie musi być to zrobienie 20 km maratonu. Wystarczy posadzenie zadka i chwila skupienia. Dajmy im poczuć się potrzebne. Należy pamiętać, że szczęśliwy pies - to zmęczony pies. Nie tylko fizycznie, ale i w głowie. 

9 komentarzy

  1. Zgadam się z każdym słowem! Staram się szanować granice moich psów, ale mimo wszystko wymagam, żeby nie zachowywały się jak bydlęta - czyli jeśli nie przepadają za obcymi psami - nikt im nie każe się bawić, ale nikt również nie daje przyzwolenia na to, żeby wzięły natręta za fraki i przyrysowały nim glebę. Mają psa minąć i zignorować. Każdy nasz spacer polega na luźnym wybieganiu luzem, ALE wymagam bezwzględnego przywołania. Czy na horyzoncie pojawi się pies/kuna/rower czy sarna. Mrzewińska kiedyś powiedziała coś w ten deseń "mój pies ma na tyle swobody, na ile pozwala jego posłuszeństwo" i tego się trzymam. I podobnie Balu miał być obi królem, a wyszedł z niego deklomaniak. Ru jest ciutkę lepsza w obidjensach, ale jej serduszko puka w rytm adżilitków. Jak żyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, dziękuję! Mam bardzo podobne podejście. Jakoś pogodziłam się z brakiem miłości ze strony Maro do innych samców wielkości od kolan wzwyż. A mijanie i ignorowanie ciężko sobie wypracowaliśmy. Co łączy się ze słowami, które zacytowałaś :) Maro wiele miesięcy chodził ze mną na 10 metrowej lince. Dopiero jak mogłam ocenić postępy - czyli jakieś były :D - to się zmieniło.
      Bardzo lubie IPO ale też żal mi OBI, bo to co psy tam robią to jakiś kosmos.

      Balu wymiata z dyskami. Nie mam pojęcia jak się uczy takich trików. Ciekawa jestem jakie predyspozycje będzie miał młody. Chciałoby się jedno, a wyjdzie jak zawsze :D

      Usuń
  2. Brawo. Często w pogoni za własnymi ambicjami gubimy gdzieś po drodze to, co najważniejsze...

    Pies Pierwszy miał być mistrzuniem obidjęsów, został mistrzuniem sztuczek, dodatkowo za specjalizację wybrawszy sobie długie spacery luzem i/lub leżenie na kanapie. Ot, tak wyszło. Pies Drugi natomiast miał luz i lekkie nakierowanie na niektóre sporty dziecięciem będąc, a postanowił zostać psem renesansu - biega, pływa, roweruje, dekle łapie, obidjęsuje, pana pozoranta nawet miał okazję ugryźć parę razy, słowem, wszystko fajne, byle z matką/ojcem.

    Co do akcesoriów szkoleniowych i teorii, czasem ta mentalna sraczka jest zabawna, zwłaszcza w wykonaniu osób, które znają TYLKO teorie. Pies Drugi nosi OE - reakcje niektórych znajomych wiadomo jakie, mój własny pan ojciec obrażon ("zgłoszę cię za znęcanie się nad psem", elo), długo rozmyślałam nad słusznością owego akcesorium, ale stwierdziłam, że koniec balu, gdy pies totalnie stracił kontakt z bazą i zaczął stwarzać zagrożenie dla siebie (pośrednio) i innych (bezpośrednio). Pies żyje, ma się świetnie, ma więcej swobody (!), impulsów praktyczne nie używam, ale mam spokojną głowę, że w razie "w" mam coś, co pozwoli mi natychmiast psa zastopować w tym, co sobie umyślił poczynić, a niekoniecznie jest to akceptowane przeze mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety często się spotykam z tym, że na temat konkretnych metod szkoleniowych wypowiadają się osoby, które nie miały z nimi nigdy do czynienia. Punkt widzenia zawsze zależy od punku siedzenia. Wczoraj czytałam bardzo fajnego bloga. Dziewczyna negatywnie wypowiadała się na temat OE ALE najpierw zaznaczała, że nie zna osób, które je stosują. A później w dyskusji już można było przeczytać "znam ...". Czy oceniam autorkę negatywnie? Nie, to jej decyzja i jej prawo wyboru. Szczęśliwi Ci, którzy nie muszą borykać się z podobnymi dylematami.

      Usuń
  3. Super artykuł! Wielu ludzi zapomina, że każdy pies ma jak człowiek- swój charakter i predyspozycje. Swój sposób rozumienia świata. Często słyszę "to TYLKO pies"- tak jakby każdy pies był taki sam, prosty i oczywisty, do nauczenia, do ułożenia w ten sam sposób.
    To samo słyszałam o moim psie- posiadam niesławną Akitę inu (japończyka). Kilka lat zajęło mi podjęcie decyzji o jego zakupie- zgłębiałam trudne przypadki przerażona namnażającymi się przykładami wybuchów dominacji i [pozornie nieuzasadnionej] agresji. A obok tego wszystkiego osoby zbywające każde moje rozważania stwierdzeniem "przesadzasz, przecież to tylko pies".
    Ostatecznie rację miałam ja. I dobrze, że nie dałam sobie wmówić jakie to proste, że nie zbagatelizowałam małego pluszowego misia. Mimo to już wiele razy dał mi popalić. Jak to mówię "pies zrobił mnie w jajo". Był grzeczny, miły, kochany, STABILNY, od 3 miesiąca życia pod okiem trenera- a tu nagle hyc- i warczy, i szczeka- stara się zdominować wszystko, co się rusza. Na każdym kroku podstępem podnieść choć trochę swoją pozycję w naszym domowym stadzie- a to chyłkiem wejdzie na łóżko, a to coś sobie przywłaszczy, nie chce jeść, jeśli my też nie jemy, pcha się wszędzie pierwszy jeśli nie zostanie upomniany. I to nie kwestia głupoty czy entuzjazmu- to są małe rzeczy, których muszę pilnować na każdym kroku i na co dzień, bo zignorowane powodują nawarstwianie się "niedopowiedzeń" w psiej głowie, zostawiają mu pole do popisu- już to sprawdziłam.
    To nie są stabilne psy- niezależnie od tego jakie bujdy będzie wciskał wam hodowca. Są raczej dwulicowe i przebiegłe, skrajni indywidualiści, nie myślą stadnie ani nie "wpasowują się"- zawsze dążą do tego by być najważniejsze i żeby nikt nie miał co do tego wątpliwości. I jeszcze raz na wszelki wypadek. Swoją rodzinę kochają na zabój niestrudzenie wykrywając i eliminując zawczasu każde pozorne zagrożenie- czy to obce zwierzęta, czy obcych ludzi na swoim terenie. Gdy tylko właściciel znika za drzwiami- Akita jest niepodzielnym panem i władcą- i nie waż się oddychać w jej towarzystwie obcy gościu. I nie głaskać- no bo kto tyka księcia po głowie?! ;)

    Dlatego nigdy nie ufajcie do końca jeśli ktoś powie wam, że jakikolwiek pies (a tym bardziej cała rasa) jest ZAWSZE taki i owaki- ZAWSZE oznacza "przy niezmiennych, znanych warunkach". Znam mnóstwo takich przykładów z pierwszej ręki. Jak w fizyce czy chemii- zmieni się pogoda i eksperyment może wybuchnąć nam prosto w twarz bo "wilgotność powietrza za niska, sory".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akita! Cudownie :) Mijamy jedną w naszej spacerowni. Mam do tej rasy bardzo duży respekt. Nie ukrywam też, że przez naturalną postawę tych psów trudniej mi się je "czyta". Więc grzecznie kiwamy sobie z właścicielką głowami i na migi pokazujemy, która idzie prawą a która lewą stroną ulicy.

      Jeśli chodzi o przesuwanie granicy rzeczy dozwolonych, to niestety taka już natura naszych pupili. Będą stale próbować. Idąc za ciosem - dali palec, to wezmę też drugi i zobaczymy co będzie.

      Ludzie określają "tylko pies" do czasu jakiegoś incydentu. Nagle pies zamienia się w ogromną bestię, którą należy usunąć z ich otoczenia. Nam trenerzy w pierwszej szkole też mówili "to tylko szczeniaczek" a później wywalili nas z zajęć. Nagle papitek stał się nie do opanowania. Gratuluję zaparcia i pracy włożonej w ułożenie czworonoga :)

      Usuń
  4. Zgadzam się praktycznie ze wszystkim, co tu zostało poruszone :) Sama jestem po kursie na szkoleniowca (ale jeszcze bez praktyki), z psem ćwiczyłam w szkole popierającej metody pozytywne... Problemy z ciągnięciem, szarpaniem i fiksowaniem się w kilku kwestiach też chciałam rozwiązać pozytywnie (skupianie, metoda drzewa itd itd), ale po wielu nieudanych próbach zdecydowałam się na kolczatkę... I prawda jest taka, że głośno o tym nie wolno mówić, bo zostanie się zlinczowanym... ale krzywdy to mojemu psu nie robi, a dzięki temu możemy ćwiczyć spokojne spacerowanie w najbardziej trudnych nawet warunkach, kiedy inne metody właśnie zawiodły :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem problem w tym, by umieć poprawnie używać narzędzi szkoleniowych. Dzisiaj widziałam wypowiedzi na forum jak to kolczatki wbijają się powodując rany i że sierść się od nich wyciera. Serio, może i takie wypadki u kogoś były, ale to oznacza tylko tyle, że nieumiejętnie się nią posługiwał. Jak zostawi się psa w obroży nawet najdelikatniejszej na 24/h to też się ślady zrobią. Nam Foresto narozrabiała całkiem znacznie. Ja nie chcę nikogo przekonywać czy zniechęcać do kolczatek. Zależy mi tylko na tym, by ludzie mieli świadomość, że trzeba wiedzieć JAK i PO CO.

      Trzymam kciuki za start jako szkoleniowiec. Gdybym była młodsza i miała taką pasję jak teraz myślę, że poszłabym inną drogą kariery :)

      Usuń
    2. Oczywiście, przy odrobinie (chociaż) zdrowego rozsądku i chęci gromadzenia wiedzy, powinno się udać zrobić to, czy tamto. Choć wiadomo, że czasem warto już naprawdę udać się do specjalisty. Niestety nastały czasy, albo raczej czasy możliwości, rozpętywania "gównoburz" i strasznej histerii o cokolwiek związanego z psami... Niestety w wielu przypadkach kompletnie zbędnie i niesłusznie, więc często lepiej pewnie kwestie przemilczeć... Choć z drugiej strony, czasem trzeba też sprowadzić niektórych do pionu, bo aż strach się bać, co będzie z psami.

      Nie dziękuję, przyda się każde wsparcie. Aczkolwiek fajne jest to, że na rzecz psów można działać również poprzez takie wpisy jak ten i ogólną edukację i uświadamianie ludzi, więc to też jest ważne :)

      Usuń