Paluszek i główka, trenerów wymówka
Przedszkole: 2-ch trenerów
Po
kilku zajęciach zauważyliśmy pierwsze odstępstwa od grupy w zachowaniu naszego
psa.
Wasz pies jest łakomy i lubi przysmaki?
Doceń to!
Zaczęłam
kombinować z przysmakami. Próbowałam tego, co inni ludzie mieli na zajęciach.
Jaki był efekt? Przybiegały do mnie wszystkie psy, poza moim. Żółty ser? Nagle
stawałam się ulubienicą młodej suczki. Banan? Hamlet był zachwycony. A Maro?
Mogłam zamienić się w biegający na krótkich nóżkach stek z wołowiny albo
soczystą kiełbasę. Nic! No w mordę! Ale jak to? Pies wdupiemający jedzenie?
Dodatkowo, jako jedyny nie był w stanie się uspokoić. Był wulkanem energii. Był
WSZĘDZIE. Musiał skoczyć na każdego psa. A gdzie tylko były pierwsze oznaki
„zadymy”, tam pojawiał się z prędkością światła. No magik mi się trafił.
Pojawiał się znikąd. Po zabawie wszystkie szczeniaki ładnie siadały przy nodze
i wykonywały ćwiczenia. Maro natomiast dawał radę usiedzieć kilka sekund i
startował jak piłka tenisowa wybita przez sportowca. Jeśli się go przytrzymało
w miejscu, to ukazywał swój kolejny talent – muzyczny! Darł mordę na cały plac.
To zostało do dzisiaj. Zbliżając się do szkoły – nie wiem, jakim sposobem ten
pies WIE (telepata?) – mamy w samochodzie dodatkowy system alarmowy. I tak jest
lepiej niż kiedyś, bo wcześniej mieliśmy syrenę strażacką. Więc muszę przyznać,
że jakiś tam progres jest. Wracając do grupy szczeniąt. Wierciliśmy nie „dziurę
w brzuchu” trenerom ale cały kanion z pytaniami co robić! I ich jedyną
odpowiedzią było „just Puppy”. Problem pojawił się, gdy ten ich „Puppy” zaczął
rosnąć.
Co, ja na trzeciego nie dam rady? |
Wybiegać Huskiego?
To
było coś. Okazało się, że nasz pies na placu odpala torpedy zamontowane gdzieś
na podwoziu oraz system naprowadzający. Wow, chciałabym takie w naszym samochodzie!
Wybierał sobie „partnera” – nie zawsze świadomego, jaka „radość” go spotka.
Pewnego dnia musiał mieć jakiś error w systemie (może spięcie na łączach) bo
padło na Huskiego. Po jakimś czasie zobaczyłam na trawie leżącą pręgowaną
szmatkę (albo skórę zdjętą z hieny – jak kto woli) w kałuży śliny, a nad nią
krokiem baletnicy przetruchtał sobie Husky. Jakby właśnie dopiero rozpoczynał
spacer. Drugim psem, który nie ustępował naszemu była suka – czarny labrador.
Ta to dawała mu popalić. Nie była tak szybka, ale za to bardzo wytrwała. Typowa
kobieta. Głośna i mająca swoje (jedyne właściwe) zdanie. Jak była na zajęciach
to Maro cały czas od niej uciekał. Kiedyś nawet schował się pod huśtawką –
daremnie.
Maro i Husky |
Podsumowanie
tego okresu z Benny Hillem. Amarok w wieku 3,5 miesiąca.
Ośla
ławka
1 trener
Czy
można w psiej szkole wylądować w „oślej ławce?”. A można! Za zachowanie naszego
pupilka. Tak właśnie rozpoczął się kolejny etap naszej edukacji w grupie
starszaków. Za dużo nie jestem w stanie napisać, bo nas delikatnie ujmując
„wykopali” z tych zajęć. A o co chodziło? O wspólne bieganie psów. Maro z
wywalonym językiem robił zwyczajowe kilometry po placu, a zawsze znalazła się
grupa psów, która uznawała, że to fajne i go goniła. Co się działo później?
Wyobraźcie sobie grupę podekscytowanych gonitwą psów, którym nagle właściciele
mówią „siad”! Do tego dochodziły jeszcze „delikatne” spięcia. Pani trener nie
wytrzymała. Po zakończeniu ćwiczeń, kiedy przychodził czas na zabawę psów,
musieliśmy opuszczać plac i czekać do kolejnych ćwiczeń. Wyglądaliśmy zza
płotu, jak takie trzy osły z opadniętymi szczękami. Chcieliśmy się sami z nim
bawić, ale pozostawał „głuchy” na nasze starania. Jedyne co osiągnęliśmy, to
ćwiczenia rozciągające kręgi szyjne psa, jak zasłanialiśmy mu widok na
pozostałe.
Na "piątego" też się da... |
Psze Pani, psu się nudzi…
Pani
trener podeszła do nas i wciskając nam bajkę, że Maro umie wszystkie komendy i
się nudzi przeniosła nas do grupy dorosłych psów. Zazwyczaj trafiają tam psy w
wieku 12-15 miesięcy. Nasz miał 5.
Grupa
dorosłych psów
Na
początku nie mieliśmy większych problemów. Ba, nawet pękaliśmy z
dumy! Nasz gówniarz robił bez problemu ćwiczenia, które mają tutaj na teście
roczne psy. Pamiętam ludzi, którzy podchodzili do nas i pytali się o jego wiek
i z niedowierzaniem kręcili głowami. Trafił się nam również policjant, który
chciał byśmy dołączyli do szkoły policyjnej i mieli psa służbowego. W grupie dorosłych psów nie ma
wspólnego biegania. Jest praca pomiędzy innymi psami, a zabawa tylko z
właścicielem. Generalnie też nie było jakiejś poprawy, jeśli chodzi o jego
ekscytację. Kiedy udało nam się wejść w „tryb pracy” było ekstra, ale kiedy coś
zadziało się na placu, to już równie dobrze mogłam wrócić do domu.
Wybiegać psa przed zajęciami?
Wpadliśmy
na ten genialny pomysł. Jacy byliśmy z niego dumni! Niestety okazało się, że
Maro jest jak Toyota z napędem hybrydowym. Jeden silnik wyręcza drugi.
Wystarczyło tylko zbliżyć się do szkoły. A my, w którą stronę byśmy się nie
odwrócili tam d…. z tyłu.
Nauka skupiania uwagi |
Wybrane
historie:
Maro vs Kuternoga – otwieramy bramkę z
trenerem numerem 1!
Pan
Kuternoga, był zdania, że do naszej hieny, należy mówić pooowoooliii,
spoookojniieee i „szaaaaaaaa”. Wiele razy odchodził od nas z podbitym okiem,
gdy nachylał się do psa i mówił „szzzzaaa”. Maro chyba uważał, że to nowa
komenda na „skaczmy do góry, jak kangury!” Zabawa przednia. Ubaw po pachy.
Naszym
stałym elementem pracy jest ćwiczenie samokontroli. Robiłam to zgodnie z
instrukcjami jednej z naj naj trenerki w Polsce. Otwarta dłoń z przysmakiem –
pies dobrze wykonuje ćwiczenie, pierwszy ruch psa – ręka zamknięta. Kuternoga
miał inne zdanie. Podszedł kiedyś do mnie i uznał, że LEPIEJ jest kłaść
przysmak sobie na BUCIE! Nie zdążył mi do końca wytłumaczyć swojego genialnego
pomysłu, kiedy Maro mu ten przysmak z nogi zjadł i już zdążył o nim zapomnieć.
Faktycznie, popatrzyłam na trenera jak na „buta”.
Pies
ciągnie na smyczy – łoo matko, ale mnie Maro tym wymęczył. Czasami wyjście z
nim na drugą stronę do lasu było jak przepłynięcie kilku basenów. Nie wolno nam
było korygować psa ani podniesionym głosem (pamiętajmy o zasadzie „szaaa”) ani
smyczą – pociągnięcie w bok. Starałam się trzymać w prawej ręce przysmak, tak
by Maro szedł i się na mnie patrzył. Wymagało sporo czasu bym i ja się nauczyła
„szybkiego reagowania”. Chciałabym tylko przypomnieć, że Maro jest typem
„wdupiemającym”… Jak pojawiał się obok pies, to mu tymi przysmakami mogłam
pozatykać dziurki w nosie, a on i tak tego nie zauważał. To samo dotyczy
zabawek czy uciekania – mojego. Dla naszego psa, ja nagle byłam w innej
galaktyce. Milion lat świetlnych od niego. Wracając do naszego Kuternogi, to
miał jeszcze inny pomysł à propos nauki „chodzenia na smyczy”. Podszedł do mnie
i tak mnie obwiązał smyczą (z prawej, z lewej!), że zastanawiałam się, ile
czasu zajmie rozplątywanie. Jaki był tego efekt? Żaden! Wnioski –
łatwiej psu wywalić właściciela – WIEM to z bolesnego doświadczenia.
Maro vs Albercik - otwieramy bramkę z
trenerem numerem 2!
Niski,
napakowany typ. Całkiem sympatyczny, lubiący prowokować naszego psa. Raz nawet
„ratował się” kopniakiem z obrotem. No więc, jak się tego trenera Maro słuchał?
Tak jak poprzedniego. Kluczyliśmy przy nauce skupiania uwagi na sobie. Albercik
dawał „złote rady”. W pewnym momencie Pan Mąż nie wytrzymał i podał mu smycz –
„proszę pokazać”. Albercik wypiął dumnie klatę i poszedł, tylko nie tak, jak
powinien. Maro ciągnął jak zwykle, a trener czerwony z wysiłku, napinał mięśnie
i … utrzymywał się w pozycji pionowej. No brawo! Udawał, że wszystko jest w
najlepszym porządku. Tylko, no chyba nie tak powinno to wyglądać. Oddał nam psa
i zaproponował, że nam zaprezentuje na SWOIM wychowanym pieseczku. Wzruszyliśmy
ramionami, po co nam pokaz na wychowanym psie, jak my mamy problem z naszym.
Według niego, Maro go nie słucha, bo trener nie zna….polskich komend. Kopary
nam opadły. Wracając z tych zajęć zgarnialiśmy nimi ziemię wraz z nadziejami na
pomoc.
Maro vs Chudy - otwieramy bramkę z trenerem
numerem 3!
Po
tych zajęciach z Chudego śmiali się wszyscy jego znajomi z pracy. Poza nami –
nam było odrobinę wstyd, gdzieś z tyłu głowy uśmiechała się satysfakcja, a
martwiła świadomość. Dla mnie było to
coś zupełnie nowego. Ćwiczenie pt. zamiana psów! Proszę Państwa, przedstawienie
czas zacząć. Ja dostałam super sukę – dużą. Nie mam pojęcia, co to była za
rasa. Ale ogromna kula futra dreptała za mną i jedząc przysmaki obśliniała mi
palce, a tam palce – całą dłoń! Natomiast naszego psa zabrał Chudy i powiedział
mi „pokażę Ci, jak skupiać na sobie psa”.
Jedno
muszę mu przyznać. Jeszcze NIGDY wcześniej Maro nie był na mnie tak skupiony
jak wtedy, gdy on go trzymał i próbował szkolić. No, WOWWW. Dodatkowo Maro, jak
co zajęcia, rozwijał swoje umiejętności wokalne, tylko trochę głośniej.
Zerkając przez ramię widziałam nietoperze radary wiecznie skierowane w moją
stronę. Jak się zakończyło ćwiczenie? Nie dość, że wydawałam komendy Super-Suce
to jeszcze musiałam wydzierać się przez pół placu i mówić, co ma robić nasz
pies. Typu „siad”, „waruj” itp. A trener? Dorobił się fuchy trzymaka. Równie
dobrze mogłam psa przyczepić do słupka. Chudy więcej nie podejmował się pracy z
naszym psem. Jedyne co robił, to podpowiadał jakieś ćwiczenia.
Uwaga! Urosły mi wielkie, święcące jaja i
rzuciły się na mózg!
Witam
w świecie testosteronu. Kapanie z faji, wylizywanie wszystkich okolicznych
krzaków i ścisłe monitorowanie każdego obcego ruchu. Konsekwencja nakręcona na
250%. Ten „najszczęśliwszy” okres w moim życiu był gwoździem do trumny w
obecnej szkole. Maro wpadał na zajęcia (nie napiszę wchodził, bo to by się
mijało z prawdą) jak MACHO. Nie było opcji by podejść bliżej i wykonać
ćwiczenie przy innym samcu. Jeszcze w „trybie pracy” jakoś to szło, ale
wystarczył drobny gest, warknięcie czy awantura pomiędzy dwoma innymi psami, a
już jechałam na szynkach po trawie.
Filmik z ćwiczeniami z placu. Tu proszę nie zwracać uwagi, że dziwnie trzymam lewą rękę - mały, acz bolesny, wypadek w kuchni:
Filmik z brakiem „trybu pracy” u
naszego psa. W tle – vel Kuternoga i Albercik ze swoim psem.
Informacyjnie: Wszystkie ćwiczenia, które
wykonuje Maro to nasza praca. Na zajęciach nie było nic więcej poza „siad” i
„waruj”. Maro uczy się bardzo, bardzo szybko i w spokojnym otoczeniu nie ma
problemu z ich wykonaniem. My mamy problem z pomysłami co dalej, albo utkniemy
w jakimś punkcie, jak ja teraz z Treibball. Niby Niemcy wymyślili ten sport, ale
instruktorów w naszej okolicy brak. Natomiast schody zaczynają się, kiedy
wejdzie element ekscytacji. Muszę przyznać, że laikom bardzo ciężko uczy się
psa, gdy brak podpowiedzi jakiejś mądrej głowy, co należy poprawić, a co jest
dobrze. Youtube i fora internetowe to mało – niestety, dla kogoś, kto robi to
pierwszy raz. Dodatkowo, nad czym ubolewam, nie wiedzieliśmy, jak zachęcić psa
by ćwiczenia wykonywał szybko. Dlatego, z zazdrością (taką miłą) obserwuję
Wasze pupile.
Boska notka! Spłakałam się ze śmiechu, jesteście świetni po prostu! <3 Brakuje mi tylko gadżetu, żebym mogła sobie Was zaobserwować i być na bieżąco :)
OdpowiedzUsuń