Chyba już wszystko mamy. Stos
poradników na temat wychowania psa przeczytany, w tym sygnały uspokajające
(hehe se mogę ziewać do zwichnięcia szczęki). Termin odbioru malucha przypadł
na dzień kobiet – fajnie, pomyślałam, taki prezencik od losu. Pojechaliśmy
wyposażeni w pierwszą zabawkę Pana Chrumkacza – niebieska pluszowa świnka. Na
miejscu żałowałam, że nie kupiłam czegoś dla matki szczeniaków, w końcu
przyjechaliśmy zabrać jej dziecko, to i fajnie byłoby coś w zamian zostawić.
Trudno, za późno na takie dylematy.
Maluch trzymał się raczej z boku,
podszedł by tylko chwilę się dać pogłaskać i poszedł. Było mi nawet trochę
przykro, bo inny władował mi się na kolana i radośnie machał ogonem, ale bądźmy dorośli. W pierwszych chwilach w samochodzie mały się bał i
zaczął piszczeć za mamą, do czasu podłożenia pod pysk króliczego ucha do żucia.
Dalej była już tylko szczenięca ciekawość. Nowy dom, ludzie, zapachy i ooooo
jakieś długie futrzane „zabawki”, których nie wolno było „popsuć”, czyli
fretki.
Pierwszy kontakt z naszymi fretkami |
Po przyjechaniu do domu,
postawiliśmy to to na podłodze i w pierwszych chwilach właściwie nie
wiedzieliśmy co dalej. Zezowaliśmy z mężem to na siebie, to na człapiącego
Zwichłouchego i drapaliśmy się po głowach zastanawiając – w co my się
właściwie wpakowaliśmy. Ha, a to dobre….Czasami nieświadomość nadchodzącej burzy
jest błogosławieństwem. Ale zanim grzmotniemy moim zadkiem bujającym w obłokach
na ziemie, kilka podstawowych spraw…
2 tygodnie później |
3 tygodnie później |
Nauka czystości w domu. Spacery
nocne, co to, to nie!
Byliśmy pozytywnie zaskoczeni
pierwszymi nocami, które pies spędzał sam w klatce. Było cicho i spokojnie.
Super! Na początku spacery robiliśmy co jakieś 2-3 godziny. „Spacery” to za
dużo powiedziane, wypad na siku i kupę (jeśli trzeba było). Maro bardzo szybko
załapał, że nie sika się w domu (jakieś kilka dni). Więc sterta mat kupionych
do nauki została wyniesiona do piwnicy. Zużyliśmy je na fretki – ehh, brudasy
małe. Oczywiście nie obyło się bez małego nieporozumienia. Nie zorientowałam
się o co chodzi, kiedy pies pod drzwiami balkonowymi poprosił o wyjście. „Oj, jakie to słodkie. Chce posiedzieć na
słoneczku” rozczuliłam się i otworzyłam drzwi. Po chwili już biegłam z mopem.
Takim właśnie sposobem musiałam czasowo zrezygnować z wychodzenia na balkon, bo
niby jak wytłumaczyć psu, że tam nie wolno? Poprosił pod drzwiami? Poprosił.
Był na dworze? Był. A to, że pod łapkami miał płytki a nie trawkę, to już
przecież nie jego wina.
Ponieważ byłam cały czas w domu
łatwo mi było wyłapać moment, w którym pies drepcze i szykuje się do
zbombardowania podłogi. Może dlatego nauka czystości poszła tak szybko.
Najtrudniejsze były spacery nocą. Nie ze względu na wstawanie co 2-3 godziny,
ale ze względu na bunt młodego. Po wyjściu z klatki, gdy orientował się, że
jest ciemno, sadzał zadek na chodniku i koniec. On w nocy iść NIE BĘDZIE.
Chcecie? To proszę bardzo, on tu sobie na Nas zaczeka. Agrrr…Na szczęście
szybko mu to przeszło, co nie oznacza, że nocne wyjścia były lubiane. Wszystko,
co w dzień było czymś normalnym, w nocy należało obszczekać i postawić pół
dzielnicy na nogi, tak np. o 3 nad ranem i później jeszcze raz pomiędzy 5 a 6. A
co, my nie śpimy to dlaczego inni mają…
Zasady – bardzo ważne.
Przeczytałam, że zasady są nie po to, by je łamać, ale by dać psu poczucie
bezpieczeństwa. No więc, u nas w domu powstały następujące zasady:
- Jeśli jestem w kuchni i robię coś do jedzenia, Maro może siedzieć przed wejściem i obserwować. Nie może plątać się pod nogami.
- Jak przygotowywane jest jedzenie dla psa (wierzcie mi, on WIE) to pies siedzi na miejscu i czeka na przywołanie.
- Pies nie rzuca się na miskę z jedzeniem, tylko siada grzecznie i czeka na komendę zwalniającą. Przy tym nie wlepia ślepi w miskę, tyko patrzy na mnie (pomijam zezowanie).
- Przed wyjściem z domu pies siada i ja przechodzę pierwsza.
- Na schodach idzie za mną.
- Nie wolno brać rzeczy ze stołu. (tfu, tfu tylko raz mieliśmy sytuacje, że zabrał ciasto z niskiej ławy). Normalnie mogą leżeć tam przysmaki ustawione na samej krawędzi (wiem, bo specjalnie tak ustawiałam i wychodziłam z pokoju) a pies siedzi obok i zamienia podłogę w kałuże.
- Jak jemy posiłek, to na trasie talerz – usta nie mam głowy psa. Pies musi odejść od stołu.
- Kije niszczymy na balkonie!
- Wszelkie kongi (poza turlanymi), kartoniki z niespodziankami w środku, kości itd itd niszczymy albo w legowisku albo na balkonie.
- Pies śpi u siebie, nie na kanapie – to chyba jedyne co zmieniliśmy, ale tylko dlatego, że w domu jest mega grzeczny.
- Jak mąż wraca z pracy to ja pierwsza jestem przy drzwiach. Pies musi poczekać, za mną. Udaje się to jeśli jestem dostatecznie szybka. Sport to zdrowie.
- Po spacerze, pies czeka aż my się rozbierzemy. Dopiero zdejmujemy smycz pieskowi i wyczesujemy z kleszczy (wyczesywanie sezonowo)
- Szykując się na spacer pies cierpliwie czeka na swoim miejscu i nie podbija mi oka skacząc radośnie, kiedy schylam się ubierając buty.
Pewnie jakbym się dłużej
zastanowiła, to bym kilka dopisała. Oczywiście to jest to, co obowiązuje na
chwilę obecną. Wszystko trzeba było sobie wypracować.
No to jedziemy z tym koksem!
Trudno mi tutaj trzymać się
jakiegoś porządku, ponieważ sprawa jest dość złożona, ale się postaram. Przebierając
z niecierpliwości nogami pędziliśmy do szkoły ze swoim szczeniaczkiem.
Zadowoleni patrzyliśmy, jak Młody biega pomiędzy innymi psiakami. Z całej
gromady rozbrajający był dalmatyńczyk Hamlet potykający się o swoje łapy. Chyba
nigdy nie zapomnę, jak jego właścicielka wołała za nim „Hamlet, ich habe
banana!”. Banana dla Hamleta musiało
być magicznym słowem, bo pędził do niej odbijając się od innych maluchów. Po
jakiś 10 minutach zabawy na placu, należało przywołać swojego psa i
rozpoczynaliśmy ćwiczenia.
Czego, moim zdaniem w tej sytuacji nauczył się nasz pies? Tego, że jak wołam to kończę zabawę. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak to odbiło się u nas w przyszłości. Niestety, w danym
momencie, jako świeżo upieczeni „opiekunowie” wierzyliśmy, że trenerzy wiedzą
co robią. Taaa… pewnie w większości przypadków takie metody się sprawdzają. Nam
miały odbić się brzydka czkawką.
Pierwszy dzień w szkole. Widzicie wyraz pyska? On się nie zmienił przez 1,5 roku! |
Na początku wytrwale zamęczałam hodowczynie
i znajomych psiarzy, co robić gdy…a co robić jak….Właściwie to nadal nie wiem,
skąd u nich takie pokłady cierpliwości. Chociaż patrząc z bieżącej perspektywy,
po 1,5 roku z naszym psem, to jednak się nie dziwie. Wychowanie Maro nauczyło
mnie nabierania dystansu w wielu sprawach, pokory, panowania nad sobą (o
zgrozo, to chyba jest najtrudniejsze).
Pan z jamnikiem i Pani na szpileczkach
Jakby dziwnie się nie
zapowiadało, to były pierwsze osoby, które widząc naszego 15 tygodniowego
szczeniaka zaczęły nas ostrzegać. Pan z jamnikiem spotkał mnie w lesie podczas mojego
tarzania się z psem w liściach (tak sobie tłumaczę, wole nie zastanawiać się co
tam jeszcze było). NIE MAM pojęcia, skąd
ten facet wiedział jaki diabeł siedzi za uszami naszego SZCZENIACZKA. Natomiast
powiedział, że jeśli będę go „niunkować” (tu dodał piskliwy głos laluni) to
będę miała kłopoty. Powiedział, że niestety zapowiada się na trudna pracę.
Patrzyłam na kolesia wielkimi oczyma (a mam całkiem spore, by nie napisać
„wytrzeszcz”) i właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Pokiwałam głową i
zdegustowana poszłam pożalić się mężowi, że właściwie, o co facetowi chodzi….
Coś swędziało mnie niezdrowo pod skórą, jak w utworze „I have got you under my skin”, i już wiem co to było….przeczucie.
Babeczka, która podobnie
zareagowała na naszego psa spotkała nas w mieście. Usłyszeliśmy, że to będzie
dominant i musimy być konsekwentni. Złota zasada. Szybko poszukałam w necie
jakie objawy mają psy „dominujące” i jakoś nie znalazłam nic pasującego do
naszego. Nie znalazłam, bo tu nie o dominację się rozchodziło…
Nasz pies to HYSTERIX
Pierwszą dawkę histerii, jaką nam
Maro zafundował będę pamiętała do usranej starości. Przygotowywałam jedzenie
dla fretek. Pies czekał na swoją kolej. To były pierwsze dni pobytu u nas. Musiał się nauczyć, że małe kudłate i
śmierdzące jedzą pierwsze. Nałożyłam jedzenie na 3 spodeczki i chciałam iść do
pokoju wstawić sierściuchom do klatki. Nie musze chyba tłumaczyć, że
perspektywa otwierania klatki jedną ręką i trzymanie 3-ch talerzyków w drugiej,
przy plączącym się pod nogami psie nie należy do najczystszych. W związku z
powyższym poprosiłam Marcina by zatrzymał psa w salonie, tak bym miała więcej
swobody. Wrzask, jaki rozszedł się po mieszkaniu był - no WooooW. Razem z mężem
popatrzyliśmy na siebie, zastanawiając się, które z nas urwało psu łapę. Czy
on, który usiadł przy nim na podłodze by go zatrzymać, czy ja przechodząc z
jedzeniem dla fretek, przypadkiem nie postanowiłam uatrakcyjnić im menu o
psinę. To był dla nas szok.
Tu wracamy do nocnych spacerów.
Przecież w nocy czają się same demony! Szeleszczący papierek zamieniał się w Potwora
Moc Papier – owinie Cię na amen! Ktoś przechodzący był czujnie obserwowany, nawet
jak już go od 10 minut nie było w zasięgu wzroku.
Spacer do miasta? Jasne, zrobimy aferę !
Ponieważ Młodego należało
przyzwyczajać powoli do wszystkich bodźców, postanowiłam wyjść z nim do miasta.
„Do miasta” to za dużo powiedziane. To miał być spacer naokoło pierwszego
lepszego sklepu i do domu. Policzyłam, że zajmie to jakoś 15 minut. Jak dla
dzieciaka to i tak wystarczająco. Mieszkamy przy lesie, więc okolica dość
spokojna. Ubrałam hienę i poszliśmy. Raz, drugi – było ok. Wszystko go
interesowało a ja miałam oczy dookoła głowy. Ale przyszedł taki dzień…. w
którym po dotarciu do celu naszej wyprawy (700 metrów od domu) Maro postanowił
sprawdzić, jak reagują ludzie, gdy mały piesek drze japę, jakby mu wyrywano z
łapek pazury. Nie dało się z nim iść, bo skakał w każdą stronę jak piłka.
Postanowiłam spokojnie zaczekać, aż się uspokoi i wrócić do domu. Nie było
łatwo. Ludzie wychodzili z mieszkań i sklepu zobaczyć, kto znęca się
nad psem. Byli bardzo zdziwieni widząc, że przyczyna zamieszania - hiena - zachowuje się jak dziecko w sklepie z zabawkami, któremu mama powiedziała "nie". Ja stałam, bordowa na twarzy i próbowałam skupić go na sobie używając
przysmaków, zabawek, wołania a pies głuchy na wszystko robił zadymę.
Tak właśnie rozpoczął się nasz
lot w dół.
Maro i Hamlet |
Zabawy w lesie |
Maro i nasz sąsiad Buddy |
Maro i Molly |
Prześlij komentarz