IPO-wcy i psie (nie)szczęście

poniedziałek, 22 lutego 2016
data:post.title

Z takim określeniem spotkałam się pierwszy raz całkiem niedawno. Nie jestem zbytnio obeznana w psim towarzystwie. Poszturchałam męża w bok, ale on, tak samo jak ja, zupełnie nie był zorientowany w temacie. Później sytuacja się kilka razy powtórzyła. Z niedowierzaniem czytałam o jakichś "metodach" wychowawczych, batach i psich łzach. Postanowiłam nakreślić, jak wygląda ta druga, ciemna, strona mocy.

Jak "pozytywna" szkoła zepsuła nam psa.

Pisałam o tym już wcześniej. Naszą pierwszą szkołą, wybraną ze szczerymi chęciami, którymi później było wybrukowane nasze prywatne piekło, była szkoła sportowa z mega pozytywnym nastawieniem do psów.

Trenerzy uczyli, że do naszego psiuta trzeba mówić, cicho, powoli spokojnie. Móóóówwwiiiliśmyy taaak i często kończyłam gadając do owadów w trawie, bo pręgus już był po drugiej stronie placu i wbijał jakiegoś nieszczęśnika w ziemię.

Jeśli pies szarpie na smyczy, zawracamy i zachęcamy malucha przysmakiem by podążał za nami. Obwiązywali mnie przy tym smyczą tak, że dziękowałam wszystkim zmiennym, że ma ona tylko 2 metry a nie 10, bo zaraz robili by na mnie węzły marynarskie. A przysmaki? Równie dobrze mogłam naszemu w_dupie_mającemu wsadzać siano. Reakcja byłaby identyczna.

Pieski muszą razem pobiegać. Dla nas to był kolejny gwóźdź do przygotowanej już trumny. Bo inne psy zrobiły się takie zajebiste (!). A ja stawałam pręgowanemu na przeszkodzie do zabawy. Dostawał skrętu szyi kiedy zasłaniałam mu widok.

Jak już zabawa, to weźmy i się bawmy. Z tym było j.w. Mogłam sobie zabawki wetknąć głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi. Wszystko jedno.

Nie poddawaliśmy się i w pocie czoła wykonywaliśmy wszelkie polecenia. Co więcej, Maro pokazał  trenerom, bardzo dobitnie, że i oni również są tylko pionkami na placu. Zaporami, które należy zwinnie obiec w drodze do celu. Cała jego uwaga skupiona była na innych czworonogach. Jak zgodnie twierdzili, nie są w stanie zapanować nad naszym ADHD-owcem bo nie znają polskich komend. Kiedy młody nabrał już pary, co zrobili? Wykopali nas z zajęć, bo Maro niczym maszynka do mięsa, mielił skupienie innych obecnych psów. Moim zdaniem problemem tutaj nie były metody, bo inne psy ćwiczyły bardzo ładnie. Zabrakło natomiast doświadczenia pracy z psami o podobnym temperamencie. My byliśmy załamani a odwiedzający szkołę policjant był zachwycony. Teraz już wiemy dlaczego. Druga sprawa, to zajęcia były grupowe od godziny X do Y i nikt nie miał czasu skupiać się na jednym awanturniku.  

Co było dalej? Pojawiła się agresja, a ja każdy spacer przypłacałam wytrzeszczem oczu i kilkoma siwymi włosami. Trener z Polski polecił nam udanie się do szkoły IPO. Poszliśmy tam bez większych nadziei na poprawę. Załamani, że pomimo naszych wysiłków skopaliśmy sprawę. Mój płacz i walenie głową w ścianę musiało być słychać na innym kontynencie.


Master of disaster
I'm your father.....thhhhhh

Trafiliśmy do małżeństwa, dla których psy są pasją, a generalnie grają w orkiestrze. On jest dyrygentem, a żona i córka grają na_czymś_tam. Nie pamiętam. Do tego mają hodowlę rottweilerów. Byłam pełna obaw, że Maro z tyłka trenera zrobi bilet, który trafił do kasownika. Swoich planów pies nie omieszkał też ukrywać. Przy pierwszym kontakcie trener najzwyczajniej w świecie olał szarpiącego się na smyczy diabła tasmańskiego. Po chwili pies zdziwiony przysiadł na zadzie. A dalej było tak...

Podstawy

1. Nie umiecie się bawić z psem.
Eeee (tu należy wstawić nasze bardzo głupie miny). Ale jak kto? No przecież KAŻDY umie się bawić z psem! Okazało się, że jednak NIE. Pierwsze lekcje polegały na nauce bycia bardziej atrakcyjnym w oczach pupila i okrzyków "radości". Ja do tej pory nie wiem, jak facet to robi, ale jak zacieszał z pracy psów, to te wyskakiwały ze skóry i z uśmiechem na ryjach podawały mu się na tacy. Po pierwszych kilku zajęciach byłam tak zmęczona, że nieraz kończyłam w objęciach muszli.



2. Mowa ciała.
Zanim dotarłam z psem na plac mogłam wykręcać ubranie. Czasami miałam tak dosyć, że chciałam się czołgać pomiędzy słupkami albo puścić pręgusa - wszystko jedno. Co robił trener? Brał od nas smycz, trzymał ją w 2-ch (!!!) paluszkach, prostował ramiona i niczym baletnica wpływał na zajęcia lawirując pomiędzy innymi psami. Czasami zupełnie puszczał smycz a nasz pręgowany zdrajca truchtał obok z wywieszonym ozorem. Zamiana ról. Idąc za przykładem miałam zrobić to samo, co kończyło się moją sromotną porażką.  Wyciągając psa z samochodu, już miałam obok siebie skaczącą i drącą się kulę futra, która wielkimi krokami zbliżała się do przerobienia na guziczki. Dog is not with you! Body language. I jeszcze raz patrzyłam, jak Maro wgapiony w trenera robi popis grzecznego ja_nie_wiem_o_co_jej_chodzi! Noooo jak ja go wtedy przeklinałam i rozszarpywałam w równoległej rzeczywistości.


Karny jeżyk za próbę zeżarcia Białasa
3. Zmiana obroży
Straszny "dławik". Taki straszny, jak się go użyje. Tak samo jak z każdym innym przedmiotem. Można kupić książkę i ją czytać, albo walić po łbie. Trener na początek poradził nam taką właśnie zmianę ale nie do zastosowania w formie wymienionej wcześniej (po łbie też nie waliliśmy). Wystarczyło dopasować obroże tuż za uszami psa i zapiąć na 2 oczka. Co ułatwiało kontrolowanie pręgusa, a nie powodowało duszenia przy ciągnięciu. Tak jak wiele osób to sobie wyobraża. Nieraz tak biegających na wystawach ze swoimi pupilami.

4. Neeein !
To było powiedziane przez trenera RAZ. Głośno i wyraźnie. Wszystkich zatykało a w ciszy jaka zapadała brakowało tylko odległego wycia kojota. Młody natychmiastowo przysiadał na pulsujących jajach i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mózg wskakiwał na swoje miejsce. Body language mój prywatny koszmar. I chyba to najtrudniejszy element szkolenia, który szlifuję do tej pory. Trener nie musiał używać komend. Później nauczył się kilku po polsku, jak już przeszliśmy do dalszych etapów. I tak właśnie zaczęliśmy wychodzić na prostą. Za każde dobrze wykonane zadanie, nagrodą była zabawa i okrzyk "ja, klasse!"

Ponieważ musieliśmy zmienić tory pędzącego dyliżansu w głowie naszej hieny, na placu ćwiczyliśmy sami. Co za tym idzie, trener skupiał się tylko na nas. Stopniowo wprowadzaliśmy inne psy oraz ludzi. Nie będę ściemniać, na początku nie było zbyt wielu chętnych. I nie zawsze już szło nam jak po zjeżdżalni. Bywało bardzo różnie ale parliśmy w dobrym kierunku. Tutaj nikt nikogo nie gonił. Czas i pogoda nie miały znaczenia. Nawet święta.
Później zaczęliśmy naukę obrony. Trener dostosowywał się do stanu emocjonalnego zwierzaka. Widziałam, jak u wylęknionych psów bardzo powoli budował poczucie bezpieczeństwa. Zbyt nadpobudliwe uczył spokoju, a zbyt spokojne nakręcał do roboty. Stawały się chętne do pracy i co istotne czuły, że robią coś ważnego. Pracowały. Jednemu szło szybko przy innym trener na kolanach gmerał w błocie. Loża szyderców nie znajdowała się poza placem a na nim. Nigdy nie było wypadku, czy aktu agresji. 


Nie jest tak, że pies trafia na pierwsze zajęcia i dostaje rękaw, a pozorant krzyczy na całe gardło i macha batem. Maro zobaczył bat po kilku miesiącach, a uczy się bardzo szybko. Jeśli traficie na dobrego pozoranta, to będzie wiedział co i kiedy można. Na rękaw też pupil musi być gotowy. Pierwszym elementem są szarpaki. Później widać, jak te psy się cieszą, jak zdobywają i czują się potrzebne. To stąd są piski i szczekanie, które słychać przed szkołą. To samo widziałam na zawodach agility. Czworonogi tak samo były nabuzowane. Taką samą miały potrzebę wykonania zadania.


W tej szkole nigdy nie widziałam użycia siły. Nigdy nie widziałam kolczatki czy OE. Przy jego metodach, bodźcem jest zabawa i mowa ciała. Nauczył nas, jak to wykorzystać. Psy z którymi pracował były wpatrzone w niego jak cielęta w malowane wrota. Ku nieszczęściu zazdrosnych właścicieli. Nie raz pluliśmy żółcią, a on się cieszył, że to "jego" pupile.

JAKI koniec zajęć?! Wracamy!
Tutaj tak trafiliśmy i tak rozpoczęła się nasza przygoda z tym sportem. Przez nasze przeprowadzki byliśmy w kilku szkołach IPO. Bywało oczywiście rożnie. By być w pełni uczciwą, muszę przyznać, że widziałam i kolczatki i OE. Nie chcę teraz rozwodzić się nad tematem ich używania bo i tak post jest długi. Natomiast nadal uważam, że lepiej gdy narzędzie jest używane pod okiem doświadczonego trenera, niż kupione po cichu i stosowane niewłaściwie.

Daniel wysoko postawił poprzeczkę następcom. Jedni byli za wolni na naszego psa, inni zbyt mało atrakcyjnie prowadzili lekcję. Trudno jest się dostosować do zmian.  My natomiast już wiemy czego oczekujemy od zajęć, co jest możliwe naszymi metodami. Jeszcze nie spotkałam się ze sprzeciwem ze strony prowadzącego. Tak samo nie spotkałam się by trener używał przemocy do swojego psa. Za to widziałam coś takiego wśród innych właścicieli. Nie raz leciały trzy szybkie plasknięcia przez łepetynę. Nie tylko w szkole, nie tylko na zawodach ( i nie mam tu na myśli tylko IPO), ale i na spacerach. Tylko nikt się nie przyznaje.


IPO Ja z "groźnym" 65 kg Arixem
Ponoć IPO-wcy trzymają swoje psy w kojcach, bo to mają być narzędzia do pracy, twarde i ostre. Być może gdzieś są takie przypadki, ale większość znanych mi psów ćwiczących obronę to domowe pupile. Śpiące z właścicielami w łóżkach - tak jak u nas. Bawiące się z dziećmi. Rozumiem, zawsze gdzieś tkwi ziarenko prawdy, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nie wiem, jak to wygląda w innych sportach, ale chcieliśmy chodzić na agility. Niestety kilka razy nam odmówiono. Nie wiem czy tym sportem można wyprowadzić psa. Nie mieliśmy okazji się przekonać. Natomiast czymś zupełnie normalnym jest, że psy z problemami trafiają do IPO-wców. I tam, tak jak z nami, rozpoczyna się praca. 


Drapanko za dobrze wykonaną pracę - psa, nie moją. Mnie nikt nie smyra.
Maro nie jest bułką z masłem orzechowym. I pewnie nigdy nie będzie. Co potwierdzają nam trenerzy z którymi mamy okazję wymienić się naszymi wzlotami i upadkami. Nasz pies od szczenięcia był histerykiem, nie lubił dotyku i absolutnie nie znosił obcych. Musieliśmy przyjąć, iż pomimo, że uczy się szybko, wszelkie zadania będziemy trenować dłużej niż inny przeciętny zjadacz suchej karmy. Najtrudniejsze było uporanie się z tym w naszych głowach. 

Przy naszym pierwszym spotkaniu, pomyślałem, że to pies nie dla was. Teraz cieszę się, że tak trafił, bo zwyczajna rodzina by sobie nie poradziła.

Nie raz, nie dwa słyszeliśmy te słowa. Często również do nas wraca, że takiego psa ludzie oddają do schroniska. Nie chcą się męczyć. Nie wiem czy nas to bardziej buduje czy dołuje. Różnie. W chwili obecnej mogę spokojnie przejść koło innych psów, mogę puścić pręgusa ze smyczy, bo wiem, że wróci na zawołanie, mogę dużo więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Mogę przygotowywać się do BH, co kiedyś było dla mnie marzeniem nieosiągalnym. Nie zawsze jest różowo, nie zawsze się udaje. Czasami odstawi nam numer. Ale nie wiem, co by było gdybyśmy nie trafili do tamtej szkoły. 



5 komentarzy

  1. Świetny wpis. Trzymam za Was mocno kciuki, jestem zdania, że metody dopasowuje się do psa, nie odwrotnie. Nie zazdroszczę Wam diabła, wielki szacunek, że nie poddaliście się i w końcu osiągneliście sukces. Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny wpis, zwlaszcze ze przechodzilam przez cos podobnego, tylko na innym levelu. Jako ze to moj pierwszy pies sama nie bardzo wiedzialam co robilam, trenerzy trafiaja sie rozni I czesto sie wydaje ze przeciez oni musza wiedziec lepiej... no ale bylo minelo. Teraz znalazlam trenera ktorego metody mi odpowiadaja I podziwiam jego spokoj I opanowanie I tak jak mowisz, psy wpatrzone w trenera I jego mowe ciala. I chociaz nie jest to w 100% pozytywne szkolenie, nie robi mi to problemu, bo wiem ze psu krzywda sie nie dzieje, korekty sa minimalne I jezeli sa zrobione prawidlowo, wystarczy jeden raz I pies rozumie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) My niestety też nie zawsze trafialiśmy dobrze. I mamy tyle błędów do naprawy, że aż sama nie wiem od czego zacząć. Bez fachowca się nie obejdzie.

      Usuń
  3. Nie wyobrazam sobie pracy z psem histerycznym i pobudliwym + twardym na pozytywnych metodach i wspolczuje takiego startu w zycie z psem. Trzymam za was kciuki, zeby teraz bylo juz tylko lepiej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety dość bezlitośnie nas potraktowało życie jeśli chodzi o rozpoczęcie pracy z psem. Do tego doszły błędy nasze i palenie metod. Bardzo chciałabym znaleźć kogoś, kto nas postawi na nogi, szczególnie jeśli chodzi o samokontrolę. Niestety dochodzę do wniosku, że nie zrobi tego trener szkół z posłuszeństwa codziennego.

      Usuń