Z takim określeniem spotkałam się pierwszy raz całkiem
niedawno. Nie jestem zbytnio obeznana w psim towarzystwie. Poszturchałam męża w
bok, ale on, tak samo jak ja, zupełnie nie był zorientowany w temacie. Później
sytuacja się kilka razy powtórzyła. Z
niedowierzaniem czytałam o jakichś "metodach" wychowawczych, batach i
psich łzach. Postanowiłam nakreślić, jak wygląda ta druga, ciemna, strona mocy.
Jak "pozytywna" szkoła zepsuła nam psa.
Pisałam o tym już wcześniej. Naszą pierwszą szkołą, wybraną
ze szczerymi chęciami, którymi później było wybrukowane nasze prywatne piekło,
była szkoła sportowa z mega pozytywnym nastawieniem do psów.
Trenerzy uczyli, że do
naszego psiuta trzeba mówić, cicho, powoli spokojnie. Móóóówwwiiiliśmyy
taaak i często kończyłam gadając do owadów w trawie, bo pręgus już był po
drugiej stronie placu i wbijał jakiegoś nieszczęśnika w ziemię.
Jeśli pies szarpie na
smyczy, zawracamy i zachęcamy malucha przysmakiem by podążał za nami. Obwiązywali
mnie przy tym smyczą tak, że dziękowałam wszystkim zmiennym, że ma ona tylko 2
metry a nie 10, bo zaraz robili by na mnie węzły marynarskie. A przysmaki?
Równie dobrze mogłam naszemu w_dupie_mającemu wsadzać siano. Reakcja byłaby
identyczna.
Pieski muszą razem
pobiegać. Dla nas to był kolejny gwóźdź do przygotowanej już trumny. Bo
inne psy zrobiły się takie zajebiste (!). A ja stawałam pręgowanemu na
przeszkodzie do zabawy. Dostawał skrętu szyi kiedy zasłaniałam mu widok.
Jak już zabawa, to
weźmy i się bawmy. Z tym było j.w. Mogłam sobie zabawki wetknąć głęboko
tam, gdzie słońce nie dochodzi. Wszystko jedno.
Nie poddawaliśmy się i w pocie czoła wykonywaliśmy wszelkie
polecenia. Co więcej, Maro pokazał
trenerom, bardzo dobitnie, że i oni również są tylko pionkami na placu.
Zaporami, które należy zwinnie obiec w drodze do celu. Cała jego uwaga skupiona
była na innych czworonogach. Jak zgodnie twierdzili, nie są w stanie zapanować
nad naszym ADHD-owcem bo nie znają polskich komend. Kiedy młody nabrał już
pary, co zrobili? Wykopali nas z zajęć, bo Maro niczym maszynka do mięsa,
mielił skupienie innych obecnych psów. Moim zdaniem problemem tutaj nie były metody, bo inne psy ćwiczyły bardzo ładnie. Zabrakło natomiast doświadczenia pracy z psami o podobnym temperamencie. My byliśmy załamani a odwiedzający szkołę policjant był zachwycony. Teraz już wiemy dlaczego. Druga sprawa, to zajęcia były grupowe od godziny X do Y i nikt nie miał czasu skupiać się na jednym awanturniku.
Co było dalej? Pojawiła się agresja, a ja każdy spacer
przypłacałam wytrzeszczem oczu i kilkoma siwymi włosami. Trener z Polski polecił nam udanie się do szkoły IPO. Poszliśmy tam bez większych nadziei na
poprawę. Załamani, że pomimo naszych wysiłków skopaliśmy sprawę. Mój płacz i
walenie głową w ścianę musiało być słychać na innym kontynencie.
I'm your
father.....thhhhhh
Master of disaster |
Trafiliśmy do małżeństwa, dla których psy są pasją, a generalnie grają w orkiestrze. On jest dyrygentem, a żona i córka grają
na_czymś_tam. Nie pamiętam. Do tego mają hodowlę rottweilerów. Byłam pełna
obaw, że Maro z tyłka trenera zrobi bilet, który trafił do kasownika. Swoich
planów pies nie omieszkał też ukrywać. Przy pierwszym kontakcie trener
najzwyczajniej w świecie olał szarpiącego się na smyczy diabła tasmańskiego. Po
chwili pies zdziwiony przysiadł na zadzie. A dalej było tak...
Podstawy
1. Nie umiecie się
bawić z psem.
Eeee (tu należy wstawić nasze bardzo głupie miny). Ale jak
kto? No przecież KAŻDY umie się bawić z psem! Okazało się, że jednak NIE.
Pierwsze lekcje polegały na nauce bycia bardziej atrakcyjnym w oczach pupila i
okrzyków "radości". Ja do tej pory nie wiem, jak facet to robi, ale
jak zacieszał z pracy psów, to te wyskakiwały ze skóry i z uśmiechem na
ryjach podawały mu się na tacy. Po pierwszych kilku zajęciach byłam tak
zmęczona, że nieraz kończyłam w objęciach muszli.
2. Mowa ciała.
Zanim dotarłam z psem na plac mogłam wykręcać ubranie.
Czasami miałam tak dosyć, że chciałam się czołgać pomiędzy słupkami albo puścić
pręgusa - wszystko jedno. Co robił trener? Brał od nas smycz, trzymał ją w 2-ch
(!!!) paluszkach, prostował ramiona i niczym baletnica wpływał na zajęcia lawirując pomiędzy innymi psami. Czasami zupełnie puszczał smycz a nasz
pręgowany zdrajca truchtał obok z wywieszonym ozorem. Zamiana ról. Idąc za przykładem
miałam zrobić to samo, co kończyło się moją sromotną porażką. Wyciągając psa z samochodu, już miałam obok
siebie skaczącą i drącą się kulę futra, która wielkimi krokami zbliżała się do
przerobienia na guziczki. Dog is not with
you! Body language. I jeszcze raz patrzyłam, jak Maro wgapiony w trenera
robi popis grzecznego ja_nie_wiem_o_co_jej_chodzi! Noooo jak ja go wtedy przeklinałam i rozszarpywałam
w równoległej rzeczywistości.
Straszny "dławik". Taki straszny, jak się go
użyje. Tak samo jak z każdym innym przedmiotem. Można kupić książkę i ją
czytać, albo walić po łbie. Trener na początek poradził nam taką właśnie zmianę
ale nie do zastosowania w formie wymienionej wcześniej (po łbie też nie
waliliśmy). Wystarczyło dopasować obroże tuż za uszami psa i zapiąć na 2 oczka.
Co ułatwiało kontrolowanie pręgusa, a nie powodowało duszenia przy ciągnięciu.
Tak jak wiele osób to sobie wyobraża. Nieraz tak biegających na wystawach ze
swoimi pupilami.
4. Neeein !
To było powiedziane przez trenera RAZ. Głośno i wyraźnie. Wszystkich
zatykało a w ciszy jaka zapadała brakowało tylko odległego wycia kojota. Młody natychmiastowo
przysiadał na pulsujących jajach i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
mózg wskakiwał na swoje miejsce. Body
language mój prywatny koszmar. I chyba to
najtrudniejszy element szkolenia, który szlifuję do tej pory. Trener nie musiał
używać komend. Później nauczył się kilku po polsku, jak już przeszliśmy do
dalszych etapów. I tak właśnie zaczęliśmy wychodzić na prostą. Za każde dobrze
wykonane zadanie, nagrodą była zabawa i okrzyk "ja, klasse!"
Ponieważ musieliśmy zmienić tory pędzącego dyliżansu w
głowie naszej hieny, na placu ćwiczyliśmy sami. Co za tym idzie, trener skupiał się tylko na nas. Stopniowo wprowadzaliśmy inne psy
oraz ludzi. Nie będę ściemniać, na początku nie było zbyt wielu chętnych. I nie
zawsze już szło nam jak po zjeżdżalni. Bywało bardzo różnie ale parliśmy w
dobrym kierunku. Tutaj nikt nikogo nie gonił. Czas i pogoda nie miały
znaczenia. Nawet święta.
Później zaczęliśmy naukę obrony. Trener dostosowywał się do stanu emocjonalnego zwierzaka. Widziałam, jak u wylęknionych psów bardzo powoli budował poczucie bezpieczeństwa. Zbyt nadpobudliwe uczył spokoju, a zbyt spokojne nakręcał do roboty. Stawały się chętne do pracy i co istotne czuły, że robią coś ważnego. Pracowały. Jednemu szło szybko przy innym trener na kolanach gmerał w błocie. Loża szyderców nie znajdowała się poza placem a na nim. Nigdy nie było wypadku, czy aktu agresji.
Później zaczęliśmy naukę obrony. Trener dostosowywał się do stanu emocjonalnego zwierzaka. Widziałam, jak u wylęknionych psów bardzo powoli budował poczucie bezpieczeństwa. Zbyt nadpobudliwe uczył spokoju, a zbyt spokojne nakręcał do roboty. Stawały się chętne do pracy i co istotne czuły, że robią coś ważnego. Pracowały. Jednemu szło szybko przy innym trener na kolanach gmerał w błocie. Loża szyderców nie znajdowała się poza placem a na nim. Nigdy nie było wypadku, czy aktu agresji.
Nie jest tak, że pies trafia na pierwsze zajęcia i dostaje rękaw, a pozorant krzyczy na całe gardło i macha batem. Maro zobaczył bat po kilku miesiącach, a uczy się bardzo szybko. Jeśli traficie na dobrego pozoranta, to będzie wiedział co i kiedy można. Na rękaw też pupil musi być gotowy. Pierwszym elementem są szarpaki. Później widać, jak te psy się cieszą, jak zdobywają i czują się potrzebne. To stąd są piski i szczekanie, które słychać przed szkołą. To samo widziałam na zawodach agility. Czworonogi tak samo były nabuzowane. Taką samą miały potrzebę wykonania zadania.
W tej szkole nigdy nie widziałam użycia siły. Nigdy nie
widziałam kolczatki czy OE. Przy jego metodach, bodźcem jest zabawa i mowa
ciała. Nauczył nas, jak to wykorzystać. Psy z którymi pracował były wpatrzone w
niego jak cielęta w malowane wrota. Ku nieszczęściu zazdrosnych właścicieli.
Nie raz pluliśmy żółcią, a on się cieszył, że to "jego" pupile.
JAKI koniec zajęć?! Wracamy! |
Daniel wysoko postawił poprzeczkę następcom. Jedni byli za
wolni na naszego psa, inni zbyt mało atrakcyjnie prowadzili lekcję. Trudno jest
się dostosować do zmian. My natomiast
już wiemy czego oczekujemy od zajęć, co jest możliwe naszymi metodami. Jeszcze
nie spotkałam się ze sprzeciwem ze strony prowadzącego. Tak samo nie spotkałam
się by trener używał przemocy do swojego psa. Za to widziałam coś takiego wśród
innych właścicieli. Nie raz leciały trzy szybkie plasknięcia przez łepetynę.
Nie tylko w szkole, nie tylko na zawodach ( i nie mam tu na myśli tylko IPO), ale
i na spacerach. Tylko nikt się nie przyznaje.
Ponoć IPO-wcy trzymają swoje psy w kojcach, bo to mają być
narzędzia do pracy, twarde i ostre. Być może gdzieś są takie przypadki, ale
większość znanych mi psów ćwiczących obronę to domowe pupile. Śpiące z
właścicielami w łóżkach - tak jak u nas. Bawiące się z dziećmi. Rozumiem,
zawsze gdzieś tkwi ziarenko prawdy, ale nie taki diabeł straszny, jak go
malują. Nie wiem, jak to wygląda w innych sportach, ale chcieliśmy chodzić na agility. Niestety kilka razy nam odmówiono. Nie wiem czy tym sportem można wyprowadzić psa. Nie mieliśmy okazji się przekonać. Natomiast czymś zupełnie normalnym jest, że psy z problemami trafiają do IPO-wców. I tam, tak jak z nami, rozpoczyna się praca.
Maro nie jest bułką z masłem orzechowym. I pewnie nigdy nie
będzie. Co potwierdzają nam trenerzy z którymi mamy okazję wymienić się naszymi
wzlotami i upadkami. Nasz pies od szczenięcia był histerykiem, nie lubił dotyku
i absolutnie nie znosił obcych. Musieliśmy przyjąć, iż pomimo, że uczy się szybko,
wszelkie zadania będziemy trenować dłużej niż inny przeciętny zjadacz suchej
karmy. Najtrudniejsze było uporanie się z tym w naszych głowach.
IPO Ja z "groźnym" 65 kg Arixem |
Drapanko za dobrze wykonaną pracę - psa, nie moją. Mnie nikt nie smyra. |
Przy naszym pierwszym
spotkaniu, pomyślałem, że to pies nie dla was. Teraz cieszę się, że tak trafił,
bo zwyczajna rodzina by sobie nie poradziła.
Nie raz, nie dwa słyszeliśmy te słowa. Często również do nas
wraca, że takiego psa ludzie oddają do
schroniska. Nie chcą się męczyć. Nie wiem czy nas to bardziej buduje czy
dołuje. Różnie. W chwili obecnej mogę spokojnie przejść koło innych psów, mogę
puścić pręgusa ze smyczy, bo wiem, że wróci na zawołanie, mogę dużo więcej niż
jeszcze kilka miesięcy temu. Mogę przygotowywać się do BH, co kiedyś było dla mnie marzeniem nieosiągalnym. Nie zawsze jest różowo, nie zawsze się udaje.
Czasami odstawi nam numer. Ale nie wiem, co by było gdybyśmy nie trafili do
tamtej szkoły.
Świetny wpis. Trzymam za Was mocno kciuki, jestem zdania, że metody dopasowuje się do psa, nie odwrotnie. Nie zazdroszczę Wam diabła, wielki szacunek, że nie poddaliście się i w końcu osiągneliście sukces. Gratulacje!
OdpowiedzUsuńCudny wpis, zwlaszcze ze przechodzilam przez cos podobnego, tylko na innym levelu. Jako ze to moj pierwszy pies sama nie bardzo wiedzialam co robilam, trenerzy trafiaja sie rozni I czesto sie wydaje ze przeciez oni musza wiedziec lepiej... no ale bylo minelo. Teraz znalazlam trenera ktorego metody mi odpowiadaja I podziwiam jego spokoj I opanowanie I tak jak mowisz, psy wpatrzone w trenera I jego mowe ciala. I chociaz nie jest to w 100% pozytywne szkolenie, nie robi mi to problemu, bo wiem ze psu krzywda sie nie dzieje, korekty sa minimalne I jezeli sa zrobione prawidlowo, wystarczy jeden raz I pies rozumie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzięki :) My niestety też nie zawsze trafialiśmy dobrze. I mamy tyle błędów do naprawy, że aż sama nie wiem od czego zacząć. Bez fachowca się nie obejdzie.
UsuńNie wyobrazam sobie pracy z psem histerycznym i pobudliwym + twardym na pozytywnych metodach i wspolczuje takiego startu w zycie z psem. Trzymam za was kciuki, zeby teraz bylo juz tylko lepiej :D
OdpowiedzUsuńNiestety dość bezlitośnie nas potraktowało życie jeśli chodzi o rozpoczęcie pracy z psem. Do tego doszły błędy nasze i palenie metod. Bardzo chciałabym znaleźć kogoś, kto nas postawi na nogi, szczególnie jeśli chodzi o samokontrolę. Niestety dochodzę do wniosku, że nie zrobi tego trener szkół z posłuszeństwa codziennego.
Usuń