Krótki wpis, tak jak krótka była nasza kariera na wystawach. Bije się w pierś, moja bardzo wielka wina!
Pierwszą wystawę zaliczyliśmy w lipcu 2014. Kategoria puppy.
Poszło całkiem nieźle. Maro nie ukrywał swojego temperamentu. Sędzia ocalił
palce. Loża szyderców rozpływała się nad charakterkiem maluszka. My, jeszcze
nieświadomi czekającego nas Armagedonu pękaliśmy z dumy.
Kolejna wystawa była kilka miesięcy później, przy pełnym
rozkwicie jajec.
Usadowiliśmy się wygodnie z klatką przy ringu i
oglądaliśmy z otwartymi paszczami inne psiuty. Później łagodnym krokiem
zaprezentowaliśmy się sędziemu, otrzymaliśmy uwagi i wróciliśmy do domku.
Zmęczeni i zadowoleni z dnia. Tak chciałabym by to
wyglądało, ale nasz pręgowany miał inne plany.
A więc, cofamy się do "przed prezentacją".
Siedzimy koło ringu i staramy się ignorować darcie mordy
dobiegające z naszej! klatki. Inne psy spokojnie leżące koło właścicieli
spoglądały na nas z zainteresowaniem. Dziwiły się, kto jest zarzynany w środku.
Próbowaliśmy udawać, że nie znamy Jegomościa. My tu tylko przypadkiem.
Na znalezienie miejsca dalej nie było już szansy (błąd
żółtodziobów). Po szybkim marynarzyku, przegrany Pan_Mąż zabrał psa na mały
spacer. Wrócił niosąc pod pachą wijącą
się chimerę, w drugiej ręce trzymając urwaną smycz. Urwaną? Nieee, ten mały
Trzymajta_mnie_bo_rozniosę tak napinał swoją niewyrośniętą klatę, że kółko do
zaczepiania smyczy pękło i się wyprostowało. Tylko dzięki refleksowi nie
wylecieliśmy z hukiem. Marcin zdążył złapać pupila zanim ten z impetem wparował na pierwszy lepszy ring.
Prezentacja wypadła nam nienajgorzej. Macanie jajek odbyło
się bez przeszkód, pomimo wymownej miny ulubieńca. Pozostało już TYLKO czekać
na kartę oceny. Jakieś 5 godzin. To były jedne z najgłośniejszych godzin w moim
życiu. Pod krzywymi spojrzeniami innych
uczestników wystawy udawaliśmy, że nie, nie słyszymy wycia
Pana_cofnięta_szufla. Po 3 - ch godzinach odstawiałam przed psem pajacyki i stawałam na
głowie w rozkroku, ku uciesze gawiedzi. Nie działało. Wyjście na spacery kończyło się wyrywaniem rąk ze stawów. Wepchnęłam do klatki kość
większą od prezentowanego doga -nic! Pies w_dupie_mający nie dawał za wygraną.
Jakby tego było mało, obok nas był tak samo uroczo grzeczny owczarek
szwajcarski. Darł japę nie ustępując w tym naszemu. Właściciele
zdematerializowali się na kilka godzin - już wiemy dlaczego. A my mieliśmy
Dolby Surround.
Po otrzymaniu karty oceny opuściliśmy miejsce kaźni przy
aplauzie pozostałych uczestników, którzy w akcie desperacji zapychali uszy
serem.
Od tamtej pory upłynęło wiele żółci, potów i treningów.
Patrzę na naszego ofuflańca i myślę, że może by coś z tego wyszło. Gdybyśmy
szli w tym kierunku. Nie jestem przekonana, jakby teraz to wyglądało "No
podejdź, proszę, złap sobie mnie za jajucha. Zobaczymy, czy nadal z Ciebie taki
cwaniak". Pewnie już się nie
dowiemy. Czy nam żal? Pewnie trochę, ale z drugiej strony, odkryliśmy sport
:)
Sport i wystawy się nie wykluczają :D Aczkolwiek ja swojego rasowego pieska postanowiłam wykastrować (żeby nikogo w domu wystawy nie kusiły) - niby na ringu zachowywał się bez przeszkód natomiast poza nim, w życiu codziennym, pewne jego zachowania budziły mój niepokój i nie chciałam, żeby przekazywał dalej taki charakter i temperament :)
OdpowiedzUsuń