Dog Show, how how

poniedziałek, 8 lutego 2016
data:post.title


Krótki wpis, tak jak krótka była nasza kariera na wystawach. Bije się w pierś, moja bardzo wielka wina!

Pierwszą wystawę zaliczyliśmy w lipcu 2014. Kategoria puppy. Poszło całkiem nieźle. Maro nie ukrywał swojego temperamentu. Sędzia ocalił palce. Loża szyderców rozpływała się nad charakterkiem maluszka. My, jeszcze nieświadomi czekającego nas Armagedonu pękaliśmy z dumy.


Kolejna wystawa była kilka miesięcy później, przy pełnym rozkwicie jajec.
Usadowiliśmy się wygodnie z klatką przy ringu i oglądaliśmy z otwartymi paszczami inne psiuty. Później łagodnym krokiem zaprezentowaliśmy się sędziemu, otrzymaliśmy uwagi i wróciliśmy do domku. Zmęczeni i zadowoleni z dnia. Tak chciałabym by to wyglądało, ale nasz pręgowany miał inne plany.

A więc, cofamy się do "przed prezentacją".

Siedzimy koło ringu i staramy się ignorować darcie mordy dobiegające z naszej! klatki. Inne psy spokojnie leżące koło właścicieli spoglądały na nas z zainteresowaniem. Dziwiły się, kto jest zarzynany w środku. Próbowaliśmy udawać, że nie znamy Jegomościa. My tu tylko przypadkiem. 

Na znalezienie miejsca dalej nie było już szansy (błąd żółtodziobów). Po szybkim marynarzyku, przegrany Pan_Mąż zabrał psa na mały spacer.  Wrócił niosąc pod pachą wijącą się chimerę, w drugiej ręce trzymając urwaną smycz. Urwaną? Nieee, ten mały Trzymajta_mnie_bo_rozniosę tak napinał swoją niewyrośniętą klatę, że kółko do zaczepiania smyczy pękło i się wyprostowało. Tylko dzięki refleksowi nie wylecieliśmy z hukiem. Marcin zdążył złapać pupila zanim ten z impetem wparował na pierwszy lepszy ring.

Prezentacja wypadła nam nienajgorzej. Macanie jajek odbyło się bez przeszkód, pomimo wymownej miny ulubieńca. Pozostało już TYLKO czekać na kartę oceny. Jakieś 5 godzin. To były jedne z najgłośniejszych godzin w moim życiu.  Pod krzywymi spojrzeniami innych uczestników wystawy udawaliśmy, że nie, nie słyszymy wycia Pana_cofnięta_szufla. Po 3 - ch godzinach odstawiałam przed psem pajacyki i stawałam na głowie w rozkroku, ku uciesze gawiedzi. Nie działało. Wyjście na spacery kończyło się wyrywaniem rąk ze stawów. Wepchnęłam do klatki kość większą od prezentowanego doga -nic! Pies w_dupie_mający nie dawał za wygraną. Jakby tego było mało, obok nas był tak samo uroczo grzeczny owczarek szwajcarski. Darł japę nie ustępując w tym naszemu. Właściciele zdematerializowali się na kilka godzin - już wiemy dlaczego. A my mieliśmy Dolby Surround.

Po otrzymaniu karty oceny opuściliśmy miejsce kaźni przy aplauzie pozostałych uczestników, którzy w akcie desperacji zapychali uszy serem.



Od tamtej pory upłynęło wiele żółci, potów i treningów. Patrzę na naszego ofuflańca i myślę, że może by coś z tego wyszło. Gdybyśmy szli w tym kierunku. Nie jestem przekonana, jakby teraz to wyglądało "No podejdź, proszę, złap sobie mnie za jajucha. Zobaczymy, czy nadal z Ciebie taki cwaniak".  Pewnie już się nie dowiemy. Czy nam żal? Pewnie trochę, ale z drugiej strony, odkryliśmy sport :) 

1 komentarz

  1. Sport i wystawy się nie wykluczają :D Aczkolwiek ja swojego rasowego pieska postanowiłam wykastrować (żeby nikogo w domu wystawy nie kusiły) - niby na ringu zachowywał się bez przeszkód natomiast poza nim, w życiu codziennym, pewne jego zachowania budziły mój niepokój i nie chciałam, żeby przekazywał dalej taki charakter i temperament :)

    OdpowiedzUsuń