Paluszek i główka

piątek, 22 maja 2015
data:post.title

Paluszek i główka, trenerów wymówka

Przedszkole: 2-ch trenerów


Po kilku zajęciach zauważyliśmy pierwsze odstępstwa od grupy w zachowaniu naszego psa.

Wasz pies jest łakomy i lubi przysmaki? Doceń to!

Zaczęłam kombinować z przysmakami. Próbowałam tego, co inni ludzie mieli na zajęciach. Jaki był efekt? Przybiegały do mnie wszystkie psy, poza moim. Żółty ser? Nagle stawałam się ulubienicą młodej suczki. Banan? Hamlet był zachwycony. A Maro? Mogłam zamienić się w biegający na krótkich nóżkach stek z wołowiny albo soczystą kiełbasę. Nic! No w mordę! Ale jak to? Pies wdupiemający jedzenie? Dodatkowo, jako jedyny nie był w stanie się uspokoić. Był wulkanem energii. Był WSZĘDZIE. Musiał skoczyć na każdego psa. A gdzie tylko były pierwsze oznaki „zadymy”, tam pojawiał się z prędkością światła. No magik mi się trafił. Pojawiał się znikąd. Po zabawie wszystkie szczeniaki ładnie siadały przy nodze i wykonywały ćwiczenia. Maro natomiast dawał radę usiedzieć kilka sekund i startował jak piłka tenisowa wybita przez sportowca. Jeśli się go przytrzymało w miejscu, to ukazywał swój kolejny talent – muzyczny! Darł mordę na cały plac. To zostało do dzisiaj. Zbliżając się do szkoły – nie wiem, jakim sposobem ten pies WIE (telepata?) – mamy w samochodzie dodatkowy system alarmowy. I tak jest lepiej niż kiedyś, bo wcześniej mieliśmy syrenę strażacką. Więc muszę przyznać, że jakiś tam progres jest. Wracając do grupy szczeniąt. Wierciliśmy nie „dziurę w brzuchu” trenerom ale cały kanion z pytaniami co robić! I ich jedyną odpowiedzią było „just Puppy”. Problem pojawił się, gdy ten ich „Puppy” zaczął rosnąć.

Co, ja na trzeciego nie dam rady?

Wybiegać Huskiego?

To było coś. Okazało się, że nasz pies na placu odpala torpedy zamontowane gdzieś na podwoziu oraz system naprowadzający. Wow, chciałabym takie w naszym samochodzie! Wybierał sobie „partnera” – nie zawsze świadomego, jaka „radość” go spotka. Pewnego dnia musiał mieć jakiś error w systemie (może spięcie na łączach) bo padło na Huskiego. Po jakimś czasie zobaczyłam na trawie leżącą pręgowaną szmatkę (albo skórę zdjętą z hieny – jak kto woli) w kałuży śliny, a nad nią krokiem baletnicy przetruchtał sobie Husky. Jakby właśnie dopiero rozpoczynał spacer. Drugim psem, który nie ustępował naszemu była suka – czarny labrador. Ta to dawała mu popalić. Nie była tak szybka, ale za to bardzo wytrwała. Typowa kobieta. Głośna i mająca swoje (jedyne właściwe) zdanie. Jak była na zajęciach to Maro cały czas od niej uciekał. Kiedyś nawet schował się pod huśtawką – daremnie.

Maro i Husky

Podsumowanie tego okresu z Benny Hillem. Amarok w wieku 3,5 miesiąca.



Ośla ławka
1 trener

Czy można w psiej szkole wylądować w „oślej ławce?”. A można! Za zachowanie naszego pupilka. Tak właśnie rozpoczął się kolejny etap naszej edukacji w grupie starszaków. Za dużo nie jestem w stanie napisać, bo nas delikatnie ujmując „wykopali” z tych zajęć. A o co chodziło? O wspólne bieganie psów. Maro z wywalonym językiem robił zwyczajowe kilometry po placu, a zawsze znalazła się grupa psów, która uznawała, że to fajne i go goniła. Co się działo później? Wyobraźcie sobie grupę podekscytowanych gonitwą psów, którym nagle właściciele mówią „siad”! Do tego dochodziły jeszcze „delikatne” spięcia. Pani trener nie wytrzymała. Po zakończeniu ćwiczeń, kiedy przychodził czas na zabawę psów, musieliśmy opuszczać plac i czekać do kolejnych ćwiczeń. Wyglądaliśmy zza płotu, jak takie trzy osły z opadniętymi szczękami. Chcieliśmy się sami z nim bawić, ale pozostawał „głuchy” na nasze starania. Jedyne co osiągnęliśmy, to ćwiczenia rozciągające kręgi szyjne psa, jak zasłanialiśmy mu widok na pozostałe. 

Na "piątego" też się da...

Psze Pani, psu się nudzi…

Pani trener podeszła do nas i wciskając nam bajkę, że Maro umie wszystkie komendy i się nudzi przeniosła nas do grupy dorosłych psów. Zazwyczaj trafiają tam psy w wieku 12-15 miesięcy. Nasz miał 5.

Grupa dorosłych psów

Na początku nie mieliśmy większych problemów. Ba, nawet pękaliśmy z dumy! Nasz gówniarz robił bez problemu ćwiczenia, które mają tutaj na teście roczne psy. Pamiętam ludzi, którzy podchodzili do nas i pytali się o jego wiek i z niedowierzaniem kręcili głowami. Trafił się nam również policjant, który chciał byśmy dołączyli do szkoły policyjnej i mieli psa służbowego. W grupie dorosłych psów nie ma wspólnego biegania. Jest praca pomiędzy innymi psami, a zabawa tylko z właścicielem. Generalnie też nie było jakiejś poprawy, jeśli chodzi o jego ekscytację. Kiedy udało nam się wejść w „tryb pracy” było ekstra, ale kiedy coś zadziało się na placu, to już równie dobrze mogłam wrócić do domu.

Wybiegać psa przed zajęciami?

Wpadliśmy na ten genialny pomysł. Jacy byliśmy z niego dumni! Niestety okazało się, że Maro jest jak Toyota z napędem hybrydowym. Jeden silnik wyręcza drugi. Wystarczyło tylko zbliżyć się do szkoły. A my, w którą stronę byśmy się nie odwrócili tam d…. z tyłu.

Nauka skupiania uwagi

Wybrane historie:

Maro vs Kuternoga – otwieramy bramkę z trenerem numerem 1!

Pan Kuternoga, był zdania, że do naszej hieny, należy mówić pooowoooliii, spoookojniieee i „szaaaaaaaa”. Wiele razy odchodził od nas z podbitym okiem, gdy nachylał się do psa i mówił „szzzzaaa”. Maro chyba uważał, że to nowa komenda na „skaczmy do góry, jak kangury!” Zabawa przednia. Ubaw po pachy.

Naszym stałym elementem pracy jest ćwiczenie samokontroli. Robiłam to zgodnie z instrukcjami jednej z naj naj trenerki w Polsce. Otwarta dłoń z przysmakiem – pies dobrze wykonuje ćwiczenie, pierwszy ruch psa – ręka zamknięta. Kuternoga miał inne zdanie. Podszedł kiedyś do mnie i uznał, że LEPIEJ jest kłaść przysmak sobie na BUCIE! Nie zdążył mi do końca wytłumaczyć swojego genialnego pomysłu, kiedy Maro mu ten przysmak z nogi zjadł i już zdążył o nim zapomnieć. Faktycznie, popatrzyłam na trenera jak na „buta”.

Pies ciągnie na smyczy – łoo matko, ale mnie Maro tym wymęczył. Czasami wyjście z nim na drugą stronę do lasu było jak przepłynięcie kilku basenów. Nie wolno nam było korygować psa ani podniesionym głosem (pamiętajmy o zasadzie „szaaa”) ani smyczą – pociągnięcie w bok. Starałam się trzymać w prawej ręce przysmak, tak by Maro szedł i się na mnie patrzył. Wymagało sporo czasu bym i ja się nauczyła „szybkiego reagowania”. Chciałabym tylko przypomnieć, że Maro jest typem „wdupiemającym”… Jak pojawiał się obok pies, to mu tymi przysmakami mogłam pozatykać dziurki w nosie, a on i tak tego nie zauważał. To samo dotyczy zabawek czy uciekania – mojego. Dla naszego psa, ja nagle byłam w innej galaktyce. Milion lat świetlnych od niego. Wracając do naszego Kuternogi, to miał jeszcze inny pomysł à propos nauki „chodzenia na smyczy”. Podszedł do mnie i tak mnie obwiązał smyczą (z prawej, z lewej!), że zastanawiałam się, ile czasu zajmie rozplątywanie. Jaki był tego efekt? Żaden! Wnioski – łatwiej psu wywalić właściciela – WIEM to z bolesnego doświadczenia.

Maro vs Albercik - otwieramy bramkę z trenerem numerem 2!

Niski, napakowany typ. Całkiem sympatyczny, lubiący prowokować naszego psa. Raz nawet „ratował się” kopniakiem z obrotem. No więc, jak się tego trenera Maro słuchał? Tak jak poprzedniego. Kluczyliśmy przy nauce skupiania uwagi na sobie. Albercik dawał „złote rady”. W pewnym momencie Pan Mąż nie wytrzymał i podał mu smycz – „proszę pokazać”. Albercik wypiął dumnie klatę i poszedł, tylko nie tak, jak powinien. Maro ciągnął jak zwykle, a trener czerwony z wysiłku, napinał mięśnie i … utrzymywał się w pozycji pionowej. No brawo! Udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tylko, no chyba nie tak powinno to wyglądać. Oddał nam psa i zaproponował, że nam zaprezentuje na SWOIM wychowanym pieseczku. Wzruszyliśmy ramionami, po co nam pokaz na wychowanym psie, jak my mamy problem z naszym. Według niego, Maro go nie słucha, bo trener nie zna….polskich komend. Kopary nam opadły. Wracając z tych zajęć zgarnialiśmy nimi ziemię wraz z nadziejami na pomoc.

Maro vs Chudy - otwieramy bramkę z trenerem numerem 3!

Po tych zajęciach z Chudego śmiali się wszyscy jego znajomi z pracy. Poza nami – nam było odrobinę wstyd, gdzieś z tyłu głowy uśmiechała się satysfakcja, a martwiła świadomość.  Dla mnie było to coś zupełnie nowego. Ćwiczenie pt. zamiana psów! Proszę Państwa, przedstawienie czas zacząć. Ja dostałam super sukę – dużą. Nie mam pojęcia, co to była za rasa. Ale ogromna kula futra dreptała za mną i jedząc przysmaki obśliniała mi palce, a tam palce – całą dłoń! Natomiast naszego psa zabrał Chudy i powiedział mi „pokażę Ci, jak skupiać na sobie psa”.

Jedno muszę mu przyznać. Jeszcze NIGDY wcześniej Maro nie był na mnie tak skupiony jak wtedy, gdy on go trzymał i próbował szkolić. No, WOWWW. Dodatkowo Maro, jak co zajęcia, rozwijał swoje umiejętności wokalne, tylko trochę głośniej. Zerkając przez ramię widziałam nietoperze radary wiecznie skierowane w moją stronę. Jak się zakończyło ćwiczenie? Nie dość, że wydawałam komendy Super-Suce to jeszcze musiałam wydzierać się przez pół placu i mówić, co ma robić nasz pies. Typu „siad”, „waruj” itp. A trener? Dorobił się fuchy trzymaka. Równie dobrze mogłam psa przyczepić do słupka. Chudy więcej nie podejmował się pracy z naszym psem. Jedyne co robił, to podpowiadał jakieś ćwiczenia.

Uwaga! Urosły mi wielkie, święcące jaja i rzuciły się na mózg!

Witam w świecie testosteronu. Kapanie z faji, wylizywanie wszystkich okolicznych krzaków i ścisłe monitorowanie każdego obcego ruchu. Konsekwencja nakręcona na 250%. Ten „najszczęśliwszy” okres w moim życiu był gwoździem do trumny w obecnej szkole. Maro wpadał na zajęcia (nie napiszę wchodził, bo to by się mijało z prawdą) jak MACHO. Nie było opcji by podejść bliżej i wykonać ćwiczenie przy innym samcu. Jeszcze w „trybie pracy” jakoś to szło, ale wystarczył drobny gest, warknięcie czy awantura pomiędzy dwoma innymi psami, a już jechałam na szynkach po trawie. 

Filmik z ćwiczeniami z placu. Tu proszę nie zwracać uwagi, że dziwnie trzymam lewą rękę - mały, acz bolesny, wypadek w kuchni:


Filmik z brakiem „trybu pracy” u naszego psa. W tle – vel Kuternoga i Albercik ze swoim psem.




Informacyjnie: Wszystkie ćwiczenia, które wykonuje Maro to nasza praca. Na zajęciach nie było nic więcej poza „siad” i „waruj”. Maro uczy się bardzo, bardzo szybko i w spokojnym otoczeniu nie ma problemu z ich wykonaniem. My mamy problem z pomysłami co dalej, albo utkniemy w jakimś punkcie, jak ja teraz z Treibball. Niby Niemcy wymyślili ten sport, ale instruktorów w naszej okolicy brak. Natomiast schody zaczynają się, kiedy wejdzie element ekscytacji. Muszę przyznać, że laikom bardzo ciężko uczy się psa, gdy brak podpowiedzi jakiejś mądrej głowy, co należy poprawić, a co jest dobrze. Youtube i fora internetowe to mało – niestety, dla kogoś, kto robi to pierwszy raz. Dodatkowo, nad czym ubolewam, nie wiedzieliśmy, jak zachęcić psa by ćwiczenia wykonywał szybko. Dlatego, z zazdrością (taką miłą) obserwuję Wasze pupile.

1 komentarz

  1. Boska notka! Spłakałam się ze śmiechu, jesteście świetni po prostu! <3 Brakuje mi tylko gadżetu, żebym mogła sobie Was zaobserwować i być na bieżąco :)

    OdpowiedzUsuń