To,
że jestem dziwakiem nie było dla mnie niczym zaskakującym. Od wielu, wielu lat
żyjemy z fretkami - nie mylić, że one z nami. Przyzwyczajona byłam do ludzkich
spojrzeń typu, po Ci to albo to Ty tak śmierdzisz? Laska, weź kąpiel.
I tego wyrazu niezrozumienia na wieść, że trzeba robić USG bo
nadnercza/wodobrzusze/chłoniak…etc (niepotrzebne skreślić). Musicie wiedzieć,
że tchórzofretki to pupile o bardzo delikatnym zdrowiu i wcześniej czy później
sami nauczycie się interpretować wyniki morfologii, a u weta będziecie mieli
skitraną karimatę. Więc nie bacząc na wiatr w oczy i drwiące słońce, znalazłam
sobie innych cudaków posiadających ten sam czterołapny problem co ja. Później
pozostało mi rozwinąć skrzydła. Ekipa okazała się fantastyczna. Przyjaźnie
zostały na całe lata.
Natomiast
w tej całej idylli przyszedł czas w którym zaczęliśmy być postrzegani jako
dwunogie świrusy. Jak to się stało, że zostaliśmy dziwakami pośród dziwaków? Co
wstrzymało nasze słońce, a ruszyło ziemię? I dlaczego podejście mamy takie, a
nie inne? Oto proszę…
Kontrolowane emocje. Nic więcej, nic
mniej. Wydaje się nam, szarym ludzikom, że stąpamy po tym padole kontrolując
swoje zachowania i popędy. W mojej ocenie - nie zawsze, a czasami nawet zbyt
mocno popuszczamy wodze swoich potrzeb behawioralnych, zapominając o logice.
Dla nas pierwszą rzeczą na jaką stawiamy jest równowaga. Nie napiszę Wam, że
nasze psy to chodzące ying i yang, natomiast mogę z pewnością rzec, że gdyby
nie nasze podejście, to pewnie siedziałabym teraz w białych ścianach albo
zastosowałabym wyparcie. Tylko w takiej sytuacji, mogłabym zpomnieć o swojej największej pasji. Powoli
dochodząc do sedna sprawy chciałabym poruszyć temat o tym, jak przekłada się
uprawianie sportu z psem na szarość dnia codziennego, podejmowanie decyzji i
odbieganie w zachowaniu od ogólnie przyklepanych przez większość Januszy norm.
Rozbija się to głównie o pracę nad emocjami psa i jego przewodnika. Tak, dobrze
czytacie. Przede wszystkim Ty odpowiadasz za to, co siedzi w głowie Twojego
psa. Nie jestem trenerem, ani specjalistą. Natomiast postanowiłam podzielić się
z Wami moim zdaniem.
Owa
praca nie polega na wtłaczaniu komendy siad, waruj czy zostaw. Nie polega na
nauczeniu szczeniaczka setki sztuczek, po zrobieniu których młody wygryzie
sobie z frustracji łapy. Jest wiele, nawet bliskich mi osób, które nie potrafią
zrozumieć naszego postępowania, a i my jesteśmy już zmęczeni tłumaczeniem. I
jakbym się nie starała, to ktoś, kto nie ma aktywnego potwora w domu, nie
zależy mu na dyscyplinie, czy swoją więź z Fafikiem uważa za wystarczającą, nie
przyzna nam racji. Bo Reksio jest do
kochania. Nasze psy też, ale na pewne aspekty życia z nimi, patrzymy trochę
inaczej.
Bo
zaczyna się od siebie
Musimy
uświadomić sobie, że to my jesteśmy zapalnikiem psich zachowań. Tych dobrych,
jak i tych złych. Czyli co? Czyli zanim podejmę pewnie działania, staram się
odpowiedzieć "po co?". Nie jest to brakiem spontaniczności z naszej
strony. Raczej tego, że czasami konsekwencje czynu później trudno
jest odkręcić. Już wyjaśniam dokładniej o co mi chodzi. Nie chcę cofać się w
swoich dywagacjach do samego szczenięcia. Bazując już na obecnych
doświadczeniach związanych z naszymi czworonogami, wypracowaliśmy sobie pewne rytuały. W chwili obecnej są oczywiste i
nie wymagają z naszej strony wyrzeczeń, czy pukania się w głowę kurde, nie tak to miało być.
Na
przykładzie: Absolutnie nie witam się z psem sposobem, który powoduje wzrost
jego ekscytacji. Nie tarmoszę po bokach, nie "widzę" go gdy próbuje
skakać, nie schylam się, nie wołam piskliwym głosem nie, Pimpuś, nie wolno!
Nasze psy wiedzą, że mają być spokojne. Ja zdejmuję płaszcz, buty. Zazwyczaj w
ciszy, a jak już coś mówię, to normalnym tonem. Bez zbędnych emocji.
Najczęściej oba, znając już ten rytuał, siadają obok miejsca w którym ja za
chwilę też kucnę i czekają na moje przywołanie. Z
Pimpusiem też tak się da. Wymaga to konsekwencji, samokontroli przewodnika,
czasu i cierpliwości. Nam też nikt za darmo tego nie podał na tacy. Musieliśmy
tego nauczyć. Wszystkich.
Przykład
2: Tak, chłopaki śpią z nami. Uwielbiam to i z tego nie zrezygnuję. Maruś
rozpycha się grzejąc mnie w nogi, a Rico najczęściej wybiera podłogę tuż obok
łóżka. Codziennie rano, rozentuzjazmowane czworonogi chcą wskoczyć nam na głowy
(dosłownie), jakbyśmy miesiąc czasu spędzili bez nich na wakacjach. Tu często
słyszę mój Reksio też tak robi i skacze
po mnie, piszczy i biega. No jak kto woli. Ja też lubię poranki ale w
trochę innym wykonaniu. U nas dzień ropoczyna się tak, że psy czekają na
pozwolenie do powitania. Niedopuszczalne jest ładowanie się na nas, chyba, że
dom się wali, złodziej wchodzi albo pies ma chory żołądek i zaraz mu eksploduje
zadek. Co więcej, nie wystarczy to, że się rozbudzimy. Kiedy zaczynamy się
wiercić, Maro zastyga w nogach, a Rico najczęściej waruje przy łóżku i załącza
tryb obserwatora. Dopiero na hasło "dzień dobry kochanie" mogą dać
upust swojej radości - w granicach rozsądku oczywiście.
Wprowadzamy
w życie pewne rytuały i zachowania. Ile tego jest, to chyba nawet nie jestem w stanie
podsumować w jednym poście. Pojawiały się one sukcesywnie, w wyniku obserwacji zachowań naszych podopiecznych i ... naszej wygody. Nie piszczymy, nie krzyczymy, uczymy, że dom jest
miejscem spokoju i odpoczynku, nie walimy w klatki, szyby. Wymaga to też z
naszej strony czegoś więcej niż spacer. Trzeba mieć tego świadomość. Codzienny
trening męczący głowę poprzez tropienie, szukanie, kształtowanie czy pod
elementy sportu. I pamiętanie, by nie robić tego, co wywołuje niepożądane
zachowania. Postawa przewodnika ma kluczowy wpływ na pupila. Gdybym ja była
chaotyczna, pobudzona, nieprzewidywalna to jak mogłabym wymagać, by mój pies
był inny? Pod tym względem jestem bardzo rygorystyczna. Zdarzają się czasami
jakieś samcze wyskoki, których nie lubię. Bo nie widzę, co ma być tego pozytywnym
celem. Wzrost ekscytacji psa? Na pewno, ale co dalej? Nie jestem również zwolennikiem
prowokowania takich zachowań w domu, w którym oczekiwana jest wewnętrzna
harmonia. Ponadto identyczne zasady obejmują spacery, nie ekscytuję chłopaków, jeśli po
chwili wymagam, by szli spokojnie przy nodze mijając podwórka z rozwścieczonymi
owczarkami. Oczywiście bawimy się, ale pilnujemy by pewien poziom nie został
przekroczony. A wszystko powyższe przekłada się na to, co poniższe.
Bo
nasze psy nie żyją miłością
U
nas pracuje się na posiłek, na zabawę, na trening, na piłkę, czy wejście do
domu. Oczywiście nie jest to ratownictwo, kopalnia czy zaganianie bydła w
Teksasie. Natomiast staramy się dawać im poczucie spełnienia obowiązku. Czy mi
się chce? No przecież, że nie zawsze. Wypad na majówkę, wszyscy piją wodę
ognistą przy grillu, a ja obok upierdzielona wołowiną i śliną psa robię z
siebie pajaca podczas treningu. Albo grzebię w polu robiąc ślady. I tak na
serio (dla tych, co to opierają się na teorii dominacji a jeszcze są tacy), to pies je pierwszy – mi z pełnym brzuchem źle się ćwiczy. Tu jest
kolejny mur niezrozumienia. Przecież mogę im dać mięso do miski, a nie jakieś
cyrki odstawiać. A właśnie, że nie mogę. Jeśli chcę mieć podstawy by wymagać od
chłopaków czegoś więcej niż podaj łapę, muszą mieć wpojone, że żarcie jak i
inne przyjemności ciała i ducha, to ja.
Bo
nie lubimy kontaktu naszych psów z ludźmi
A
dlaczego? Dlatego, że robią odwrotnie wszystko to, co przed chwilą napisałam.
Nasze psy skaczą, piszczą, praca nad emocjami idzie w pizdu. Co więcej, znikam na 3 sekundy świetlne w kuchni i już słyszę „Siad Maro. Siad, no siadaj. Siad!”. Myślicie,
że nie ma z tego typu spotkań konsekwencji? Otóż mylicie się bardzo. Są.
Wytłumacz dziecku, że za takie zachowanie raz nie dostanie cukierka, a raz całą
garść. To jest bardzo proste. Zero-jedynkowe. Jeśli Ty gościu drogi
powiedziałeś wiele razy „waruj” i pies posłuchał Cię z ociąganiem po piątej
komendzie, to jak mam mu później wytłumaczyć, że ja życzę sobie szybko i to po
pierwszej? Takich sytuacji jest tyle ile osób na imprezie i pomysłów w
głowie. Dlatego łatwiej jest odizolować pupila niż prostować jego wybryki.
Oczywiście nie zakładam ludziom złej woli. Tylko jeśli ktoś nie uprawia windsurfingu nie musi wiedzieć jak obchodzić się z deską by jej
skuteczność sunięcia po falach nie malała. Kolejne zdziwaczenie z naszej
strony.
Bo
emocje nad sztuczkami
Tu
odnoszę się do etapu papita. Nie wnikam już w jaki sport chcielibyśmy w
przyszłości uderzyć. Natomiast bardzo wiele osób zapomina, bądź nie przyjmuje
do wiadomości tego, że psa trzeba nauczyć spokoju w domu. Sztuczki same w sobie
nie są złe. Rozwijają, kształcą i zajmują kulkę w głowie. Natomiast nie wykluczają
frustracji. Co więcej, czasami jeśli pies nie umie załapać o co Ci człowieku
teraz chodzi, to są jej przyczyną. Dlatego by nie mieć później histerii, wycia,
darcia szat, kładę bardzo duży nacisk na samokontrolę, wyciszenie i naukę…
nudy. Dobrze widzicie, nudy. Kiedy to muszę wyjść do pracy i nie ma mnie wiele
godzin, kiedy mam migrenę albo kaca i chcę by w domu było cicho. Dla mnie
najważniejsze jest, by psiak umiał zapanować nad sobą w najtrudniejszych
momentach, które wcześniej czy później pojawią się w jego życiu. Nie zaczynając
tego od pierwszych chwil papita w domu, możemy utrudnić kolejne lata i sobie i
Pimpusiowi.
Bo
najważniejszy jest przewodnik
I ostatnie, dla mnie najistotniejsze. Ważniejsze niż woda dla ryby, nowe buty dla kobiety czy słońce latem. No nie ma bata to jak wybranie odpowiednich podzespołów dla graczy. Bez tego się nie da. Kto ma być ważniejszy od pędzącego po lesie zająca, bawiących
się innych psów, wiatru w sierści i kaczki na wodzie? TY! I choćby skały srały
musisz osiągnąć ten punkt. Wiele osób teraz wzruszy ramionami. Przecież to
proste – karmię, wyprowadzam, kocham (moje ulubione) i głaszcze. Jestem dla niego jak promyk. Ta, sromyk
chyba. I właśnie tu się można pięknie przejechać, bo to jest najtrudniejsze.
Pokaż mi palcem w parku Fafika, który zrezygnuje z harców z innymi psami na
jedno przywołanie (bądź którekolwiek w kolejności) albo nie zrobi dwóch kroków
w stronę właściciela by jednak się rozmyślić? Psy są jak małe dzieci.
Podejmowane przez nie decyzje są dyktowane większą korzyścią, którą dostaną już
teraz. Nie ma czegoś takiego, że specjalnie
nie wracają wiedząc, że w domu pod wieczór przyjmą konsekwencje na klaty. To
tak nie działa. To prosty wybór. Albo lody są fajniejsze albo suchy chleb.
Trzeba sprawić, by zawsze być lodami. To są miesiące bądź lata pracy, Twojej
człowieku. Wszystko zależy od charakteru psa i błędów jakie popełnisz po
drodze. I nie polega to tylko na karmieniu pieska z ręki, brykania na spacery i
zrobieniu kilku ćwiczeń dziennie. Polega to również na umiejętności wychodzenia
z wielu opresji obronną ręką. Na przykład w powyższej sytuacji sfrustrowany Pan
Janusz albo będzie krzyczał i tupał tracąc przy tym energię albo zamaszystym krokiem co zrobi? O zgrozo,
pójdzie po psa i po kilku susach (bo Fafik ucieka i nadal świetnie się bawi –
przecież Pan się przyłączył) zapnie czworonoga na smycz i wyruszy do domu! Nie,
nie, tak nie. To w sumie bardzo łatwy przykład, jak to przewodnik musi nauczyć
się panować nad nerwami i wylewającą się uszami żółcią. Należy się oddalić,
uciekać i zacząć bawić się głośniej i zajebiściej niż ganiające futrzaki. Fafik
nie wytrzyma jak zobaczy, że gdzieś jest mega fajniej! Prawie jak zasada
drugiej zabawki. Ta Twoja zawsze jest lepsza. O te lody się właśnie rozchodzi,
a on został z suchym chlebem. I jak przybiegnie to mu te lody dajemy. Następnym
razem pies nie będzie widział drącego się Janusza ale kogoś, kto jest naj. Moje
psy (pomijając błędy przy Marze) nie bawią się z innymi. Nie ma takiej
potrzeby. To mnie mają od tego i to ze mną chcą spędzać czas. Bardzo ładnie to
widać na chłopakach. Maro, nad którym poty wylewaliśmy już ponad 3 lata, nie
widzi nic kiedy tylko wezmę do ręki zabawkę bo wie, że to będzie NASZ czas.
Młody może stawać na betonowym łebku i strzelać fajerwerkami z ogona, a
zostanie potraktowany przez Pręgusa jak ściółka leśna. Niestety u Rica ten etap
musimy sobie jeszcze wypracować. DLATEGO NIE
PSUJCIE NAM ROBOTY!!! Tak więc można to podsumować jednym słowem –
motywacja. Takich sytuacji jest multum. Po tym jak mnie Maro przeczołgał po
moim jestestwie emocjonalnym, mrocznych zakamarkach, żądzy mordu, pobitej dumy
i szyderstwa z marzeń wydaje mi się, że wiele mogę znieść. I mogę powiedzieć,
że udaje mi się. Czego życzę Wam również.
Prześlij komentarz