Szkolenie
psa w dużej mierze bazuje na emocjach. Oceniamy jakie elementy naszego zachowania
wpływają na pupila i jak to wykorzystać. Natomiast wielu właścicieli zapomina, że
wraz z zakończeniem zajęć pies nie przestaje nas czytać i obserwować lub
reagować na naszą mowę ciała. Czy możemy sobie odpowiedzieć na pytanie, tak z
czystym sumieniem, jak zachowujemy się ze swoimi pupilami w domu? Czy wychodząc
ze szkoły zamykają się wrota naszej pamięci i popełniamy kolosalne błędy? Nie
macie tak? Zawsze i ściśle stosujecie się do zasad wtłaczanych podczas
treningów? Bo nam niestety zdarza się, nie wiadomo skąd, pomroczność jasna.
Pewne rzeczy są takie oczywiste, a jednak… jest taki mały chochlik, który
skrada się po cichu i w najmniej odpowiednim momencie wyskakuje z ukrycia i
BOOM. Porażka wychowawcza gotowa.
Oczekiwania
naszego gatunku są takie, by ten drugi był w domu oazą spokoju. Z jednymi psami
jest łatwo z drugimi trzeba nad tym popracować ponieważ mają taki, a nie inny
temperament. Nie widzę w tym oczywiście nic złego, ale pamiętajmy, że w życiu
nic nie przychodzi za darmo. To po naszej stronie leży ułożenie psa. Trzeba
zapewnić mu odpowiednią dawkę ruchu oraz pracy tej przestrzeni znajdującej się
pomiędzy jego uszami. Do tego dochodzi oczywiście samokontrola, wyciszanie etc.
Po większych lub mniejszych treningach dochodzimy do punktu, który spełnia nasze
oczekiwania. Wracamy do domu ze spaceru, pies jest spokojny, trochę się pokręci
i idzie spać, bądź leniwie nam towarzyszy podczas przełączania kanałów w
TV.
Teraz
od nas zależy, czy taki stan rzeczy pozostanie. Czy sami wprowadzimy sytuację
burzącą równowagę jak domek z kart. Oczywiście są egzemplarze których nie ruszy
nawet cyrk przechadzający się po salonie ale cóż… my takich nie posiadamy.
Bezcelowa
prowokacja.
Czasami
tak bywa, jak w naszym przypadku, że pewne dźwięki i wydawałoby się niewinne
zachowanie, jest bardzo silnym bodźcem dla psa. Jakiś przykład? Klepnięcie.
Zwykłe klepnięcie któremu zazwyczaj towarzyszy dużo śmiechu, może jakieś małe
przepychanko. Pies taki jak Maro oczywiście na początku wykazuje
zainteresowanie i wzrost emocji. Patrzyliśmy na to z przymrużeniem oka. Ba
nawet było to fajne. Klaśniesz i już masz psa przy sobie. Niestety z dnia na
dzień takie zachowanie przy akompaniamencie naszej radości tylko się
wzmacniało. Zupełnie nie zainteresowaliśmy się co tak naprawdę robimy. Przesuwająca
się granica nakręcenia psa na daną sytuację nie zapaliła nam czerwonej,
napisałabym lampki, ale tu już byłaby konieczna cała latarnia. Nastał czas,
kiedy tylko wyciągnięcie ręki przez Marcina w moją stronę było już
wystarczającym sygnałem by pies zamiast się wyciszać, cały napięty leżał np.
przez godzinę i czujnie obserwował co TA ręka zrobi. W tym co działo się
później nie było agresji ale kompletny brak samokontroli. Maro wpadał pomiędzy
nas, szczekał, czasami łapał co miał pod pyskiem (np. kocyk) i szarpał, dyszał,
ziewał, piszczał itd. Przedstawiał cały wachlarz niepożądanych zachowań których
byliśmy twórcami. Pies wyglądał jak tykająca kupka szczęścia i nieszczęścia
zarazem.
Zbyt
późno zdaliśmy sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiliśmy. Bardzo powoli, z
naciskiem na BARDZO, zaczęliśmy ćwiczyć i starać się pokazać naszemu psu, że
„dotyk” to nie są piski, śmiechy i wielkie emocje. To spokój. Nie będę
ściemniać, że udało nam się wrócić do stanu „przed”. Generalnie na chwilę
obecną, skoro już wiemy, że to jest prowokacyjne zachowanie, unikamy tego.
Powrót do normalności, to coś nad czym staramy się stale pracować, ale zbieramy
plony tego ziarna, które sami zasialiśmy. Twierdzicie, że dramatyzuję? To odpowiadam: Wyobraźcie sobie, co się
dzieje, kiedy na koniec egzaminu około 60 obserwatorów zaczyna bić Wam brawo.
Albo gościa, który witając się poklepie Was po plecach. Jaką macie gwarancję,
że pies nie zaatakuje? Nie dość, że to trudna sytuacja dla czworonoga, to
wzmocniona naszą głupotą. Jedyny plus jest taki, że nauczyłam się wyłapywać
pierwsze sygnały nakręcania się psa na rzeczy niepożądane i mogę interweniować.
Mucha!
O MATKO MUCHA!
Wystarczyły
2 dni, kiedy mieliśmy jakiś nalot much w naszym domu i chodziłam je ganiać.
Maro bardzo szybko załapał, że upadającego robala należy dobić. A do tego pani
była taka zachwycona. Wspólne polowanie ach! Po kilku razach pies na komendę
przynosił mi ściereczkę i już wiedział co będzie dalej. Iiiii… szybko się
zreflektowałam w którą stronę to zmierza. Jak przykład powyżej. Czy chciałabym
psa, który będzie tak reagował na latające owady? Czy to jest dla niego
bezpieczne i PO CO? Bardzo często spotykam się z rozżalonymi właścicielami, którzy nie rozumieją dlaczego "głupi pies łapie osy", ale jak pada pytanie o muchy to już Pimpuś ma przyklaśnięcie "fajnie, niech sobie gania". To samo dotyczy spadającego śniegu, liści czy deszczu. Albo
fale, o zgrozo FALE! Wielu właścicieli się na tym łapie. Bo pies kłapiący zębami
na opadające płatki tak śmiesznie wygląda i do tego piszczy, szczeka. Bardzo
częstym widokiem są psy ganiające wodę podczas podlewania ogródka. Jedne nie
mają z tym problemu ale inne doprowadzi to do frustracji. Zanim
wzmocnimy tego typu zachowanie naszego czworonoga, odpowiedzmy
sobie na pytanie do czego jest to nam potrzebne. I nie mylcie tego z zabawą. Czy nie lepiej zamiast doprowadzając do takiej sytuacji, zająć czymś naszego pupila?
Goście,
goście.
Niestety,
czasami można to porównać do wujków, którzy odwiedzają siostrzeńców. Rozkręcą,
rozwydrzą, rozbawią, do tego napchają cukierkami i pójdą do domu. A ty rodzicu
radź sobie sam. Właściciele trudnych psów często są postrzegani jako nadgorliwe
osoby trzęsące się nad każdym ruchem gościa. Przecież Pimpuś mu nic nie zrobi. I tu jest sedno sprawy. Problemem
nie jest pies, a człowiek. Najczęściej
spotykanym przykładem może być przywitanie. Jak wielkie jest zdziwienie, kiedy
właściciel prosi by gość nie głaskał psa kiedy ten skacze i nie panuje nad
sobą. Wystarczy się odwrócić do czworonoga plecami, ignorować do czasu
pożądanego zachowania. To samo dotyczy zabawy. Są właściciele, którzy pozwalają
na zabawę w domu, ale i to powinno mieć swoje granice. Do zabawy służą (i tu
wielkie zaskoczenie) – zabawki. Nie ręce, rękawy, bluzy, buty itd. Nie wolno
też oczekiwać, że rozbryka się psa i za chwilę będzie ponownie bardzo spokojny.
A i tutaj jeszcze jedno – pies się nie nakręci bez powodu. To, że słyszymy „ale
ja nic nie zrobiłem, on tak sam” heh no nie… tak to nie działa i właściciele to
doskonale widzą. Drodzy goście ;) Tutaj dochodzi element asertywności
przewodników. Jeśli dopuszczają do takich sytuacji, cóż, sami sobie są winni.
Konsekwencją takiego zachowania może być problem przy wprowadzeniu do domu
nowych osób. Bo jak nasz Pimpuś ma zrozumieć, że na jednych ludzi można skakać
i to jest fajne, a na innych nie?
A
kto idzie teraz na spacerek? No KTO?!
I
moje ulubione! Ha, ile razy to widziałam. Właściciel łapie smycz i
entuzjastycznie woła głośno, że czas na spacer. Co robi pies? Wychodzi z siebie
ze szczęścia. Podskakuje, merda ogonkiem, szczeka. Jego ekscytacja jest
ogromna. Wypada przed dom jak burza, a za nim biegnie człowiek klnąc pod nosem,
że Pimpuś ciągnie na smyczy.
I
ostatni dość często spotykany przypadek. Jak „strzelić sobie w stopę”? O proszę bardzo, właśnie tak…
Weekend. Siedzimy sobie pod
drzewkiem, relaksując się na zajęciach. Słoneczko świeci, jest bardzo
przyjemnie. Czasami leniwym krokiem wejdziemy na plac poudawać sędziego,
czasami zamienimy się w lożę szyderców. Zależy jak leży. Patrzymy, o idzie para
z On-kiem. Chodzą pomiędzy ludźmi. Socjal to socjal, ok. Za chwile przychodzi
druga ekipa z kolejnym owczarkiem, chyba nawet w podobnym wieku. I zastanówmy
się, czego w takiej sytuacji nie powinno się robić? Wszystkiego, co nastąpiło
po chwili:
- nie idziemy na wprost drugiego psa
- nie podchodzimy drobnymi kroczkami,
by psy „mogły” się powąchać na napiętych smyczach tak, że prawie im oczy wychodzą z orbit, a klaty wędrują do góry,
- nie czekamy w takiej sytuacji „co
będzie”.
No BRAWO! Domyślacie się co było po
chwili? Jedna wielka awantura i socjal szlag trafił.
Ale przecież on tak wcześniej nie
robił! To nic, że ludzie sami doprowadzili do takiej sytuacji, kompletnie nie
zastanawiając się nad konsekwencjami. Nie zwrócili uwagi na pierwsze sygnały,
nie widzieli co się dzieje pomiędzy psami. Uciekło też to, że cała akcja miała
miejsce przy placu treningowym. W szkole, gdzie emocje są dużo większe niż w
domu.
Podsumowując:
Bardzo łatwo jest wywołać zachowania, których powinniśmy unikać. Nie chodzi o
to, by w domu chodzić na palcach ale o przemyślane wprowadzanie bodźców. Jeśli
już chcecie coś zrobić, to najpierw odpowiedzcie sobie na pytanie „po co”. I
czy efekt jaki uzyskacie nie uprzykrzy życia wszystkim domownikom. Należy pamiętać, że jeśli przewodnik zachwyci się jakimś psim zachowaniem, to ten następnym razem zrobi to mocniej i chętniej.
Prześlij komentarz