Amarok Guardian de Nuestros
Sueños – takie oto wymyśliłam imię dla naszego psa, „PER BENE” to dodatek od
hodowcy. Nie jestem osobą bezwzględną i nie wymagam łamania języka
(swojego i bliskich) przy wymawianiu tej całej wiązanki. W domu nasz pies to po
prostu Maro.
To skąd pomysł na takie imię? To była
próba pogodzenia wizji mojego męża, mojej i teorii, w której to imię zwierzaka
odpowiada za jego charakter. Pomysłowe wiem, ale czemu by na wszelki
wypadek nie przychylić się do historii dziwnych treści, by zabezpieczyć nas przed
nieznanym? Czyli właśnie tym, czym był dla nas pies w domu
i do tego owczarek holenderski.
i do tego owczarek holenderski.
No to, może zacznijmy od
początku.
„Chcę psa!” I tupie sobie nóżką
na męża, nie po raz pierwszy, by przełamał swojego lenia-kanapowca, bo
tylko o to się tutaj rozchodziło. Leń-kanapowiec zagościł w naszym domu kilka
lat wcześniej i nie miał zamiaru zniknąć z naszego życia. Siedział teraz
zezując to na jedno, to na drugie, i obżerał się nachosami, czekając na wynik
ostatecznej rozgrywki. Nie ukrywam, że go lubię, że jest mi bliski, ale w pakiecie
z nim dostaliśmy +25 lat do wieku. Czyli, właśnie dobijam do 60-tki. Ponuro
patrzę na męża. Nie była to z mojej strony decyzja ani pochopna ani też łatwa. Mój
mąż będąc pomiędzy „młotem a kowadłem” kiwa nieznacznie głową na znak zgody,
dając przy tym uspokajające sygnały Kanapowcowi, że to tylko chwilowy kaprys
żony na urlopie. Zaraz jej przejdzie. Pies to obowiązki, szkolenia i wielka
odpowiedzialność. A jak dodać dwa do dwóch to wyjdą nie tylko codzienne
spacery, ale i to codzienne spacery ZIMĄ! To nie przejdzie, pomyślał
zadowolony.
A jednak… klamka zapadła. Teraz
trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie JAKI to ma być pies? Mój mąż wyprężył
klatę i bez wahania stwierdził „Duży! To ma być pies a nie zabawka dla fretek”.
Tak, nie wspomniałam, że mamy jeszcze w domu fretki. Od 10 lat, ale to już inna
historia.
Duży, mały, kudłaty, biały,
czarny, rudy, smukły, barczysty – jeśli chodzi o wygląd przyszłego pupila to
wybór jest nieograniczony a Internet to istna kopalnia informacji. Natomiast, jeśli
chodzi o charakter to cóż…. przecież nigdzie nie będzie napisane „duży pies dla
kanapowców, którzy planują zmienić swoje życie”. Dla mnie pierwszym krokiem
było zadbanie o bezpieczeństwo obecnych już zwierzaków, czyli na początek
skreślone zostały wszystkie psy myśliwskie i niestety, te ze schroniska. Pierwszy
sukces za nami! Teraz „wystarczyło” dopasować to, co możemy i chcemy robić z wymaganiami
poszczególnych pozostałych ras –
dużych, oczywiście. Po jakimś czasie moja głowa waliła ze zmęczenia o monitor w
poszukiwaniu tego jedynego. Ileż jest tych ras! No ile, pytam? Ja pamiętam z
dzieciństwa jamniki, pekińczyki, owczarki niemieckie i tyle. A i dalmatyńczyki,
bo przez bajkę zrobiły się modne. A tu?! Nagle się wysypało na monitorze pół
miliona wyników z hasłem „rasy psów”. Nosz w mordę, nie może być łatwo.
Zaparłam się i czytałam. Co mi się bardziej spodobało, to wysyłałam mężowi
zdjęcia. Mój mąż oczywiście mi pomagał wybierając albo Wilczaka
Czechosłowackiego – na którego nie czułam się gotowa (generalnie i tak miałam
stracha na myśl o podjętej decyzji), albo Owczarka Niemieckiego – którego nie
chciałam z obawy przed dysplazją. Po długich bojach, trafiłam na zdjęcie
Owczarka Holenderskiego. UUuu, ooo, to, to tak, pokiwała moja głowa z uznaniem.
Ładny pysk, ciekawe kolory, wąska talia, rasa mało znana – unikat, cieszy się
moja próżność – idealny! Czytam o tej rasie, uczę się, szukam hodowców. Bardzo
podobało mi się porównanie, że to coś pomiędzy Owczarkiem Niemieckim a Owczarkiem
Belgijskim. Czyli pies nie tak szalony jak malinos, skory do nauki, przyjacielski, posłuszny, akceptujący inne zwierzęta. Nooo stwierdziłam, to mądrutki będzie ! Youtube wyświetla filmiki,
jak to ta rasa sprawdza się w szkoleniach IPO. Mój mąż z zadowoleniem wyszukuje
informacji, że OH (skrót od owczarka holenderskiego) służą w policji i na
misjach w wojsku. Oboje jesteśmy zadowoleni. Mi odpowiada charakter i mała
liczba tych psów w Polsce a w minie męża już rozpoznaje tą dumę z psa, który
będzie męski, groźny, posłuszny i budzący respekt. Czyli taki testosteron.
To, jak szybko nas Maro sprowadził na ziemię, nie da się porównać z niczym. Ja
nie zdążyłam nawet użyć spadochronu. Nie wiem, jak mąż bo zaciskał zęby i jak
na faceta przystało, nie dał po sobie nic poznać. Pozostawmy w minucie ciszy
nasze wyimaginowane oczekiwania. Ja oczyma wyobraźni widziałam siebie sunącą
płynnie z psem na wystawach i zbierającą nowe „pucharki”, ćwiczącą OBI z pupilem wpatrzonym we mnie jak w
obrazek, cieszącym się na samo moje skinienie paluszkiem, oraz mój mąż
chełpiący się psem ratownikiem o odpowiednim, tylko jedynym w swoim rodzaju i
właściwym, męskim wyglądzie.
Tak właśnie. Chcieliśmy dobrze,
jak na żółtodzioby przystało.