Sami sobie jesteśmy winni

poniedziałek, 7 listopada 2016
data:post.title
Miałam zająć się innymi tematami, wymarzony stół bezcieniowy czeka na fotki. Ale jak to w życiu bywa... nie wyszło. Zastanawiałam się jak ująć problem, by podsumować to clou sprawy. I wiem. Tu chyba chodzi m.in. o zbyt wielkie uczłowieczanie psów. I bynajmniej nie idzie o założenie ubranka czy posadzenie przy stole. A o to, że ludzie zakładają, iż psy pojmują tak jak oni, że mają ten sam cel co człowiek i że wszystko sprowadza się do happy end-u. Zbyt często można zaobserwować, że od naszych czworonogów oczekuje się rozegrania partii w szachy, a zapomina o podstawach i emocjach. Słuchając rozmów dowiadujemy się, że jest wredny, zrobił to specjalnie, że ucieka na spacerach albo zamienia się w nieskoordynowaną kulę zębów i jest lękliwy. Przy czym właściciele rozkładają z niewinną miną ręce „ja nie wiem skąd się to u niego wzięło”. Niestety w dużej mierze sami sobie jesteśmy winni. A jak to się dzieje? Właśnie tak… Zanim jednak przejdziemy dalej, uprzedzam, że część tych błędów popełniliśmy sami i opisuję metody, które nam pomogły. Nie jest to wyznacznik. Gotowi? Popcorn i cola pod ręką? Zapraszam na własną krytykę z przymrużeniem oka.

POMOCY: Mój Reksio dostaje szału, kiedy mijamy inne psy na spacerach. Co robić? 
Ot, takie pytanie. Jakże znana nam sytuacja. A ponieważ to przeszliśmy pozwolę sobie podzielić się moim zdaniem. Podkreślę, że ujęłam tylko najciekawsze „dobre rady”, które zdarzyło mi się czytać/słyszeć. WAŻNE: Proszę nie stosować tego w domu. Metody niewłaściwie dobrane, bez konsultacji z trenerem zagrażają normalnemu funkcjonowaniu.

Jak mijacie innego psa, to przyspieszcie, a nawet przebiegnijcie obok.
Nie! To jedna z najgorszych rzeczy jaką można zrobić. Pies nie zrozumie tego, co my sobie poukładaliśmy zgrabnie w głowie, że będzie krócej w stresującej sytuacji. Nie tędy droga. Pies zapamięta wzrost emocji, swoich i właściciela. I to w negatywnych barwach. Coś się dzieje! Trzeba reagować! Przypomnijcie sobie, jak wygląda wasze wspólne bieganie. Pupil bryka obok, czasami skacze, jego ekscytacja rośnie. Tego w tym przypadku akurat chcemy uniknąć. Przebiegniecie obok i uff, już czujecie ulgę. Następuje rozluźnienie. Czyli najpierw musieliście się spiąć. W ten sposób u czworonoga utrwali się obraz stresującej sytuacji powiązanej z wymijaniem obcych. Wasz stres jest waszą słabością. I jakby to irracjonalnie teraz brzmiało, to wy macie problem (o tym trochę później).

Jak widzę nadchodzącego psa, to mówię swojemu siad/waruj i zasłaniam mu sobą widok.
Też nie. Komendy w takiej sytuacji psu tylko utrudniają wyjście z "opresji". Pies będzie się bał nadchodzącego intruza, a wie, że musi wykonać polecenie. To bardzo duży konflikt, który nieświadomie sami robimy. Dokładanie kolejnej cegiełki, zupełnie niepotrzebnie. Nie patrzcie na to (jak to robi mój mąż), że pies ma OBOWIĄZEK posłuchać niezależnie od problemowej sytuacji. Toczę z nim o to potężne batalie, które od 2-óch lat kończą się rzucaniem smyczy, fochem (nie moim) i tekstem „no tak, Ty jak zwykle wiesz lepiej”. Teraz pędzę z wyjaśnieniami: nie chodzi o to, że mamy od psa nie wymagać posłuszeństwa w każdym momencie. Bo mamy, do tego dążymy, by móc psa odwołać, zwrócić jego uwagę na siebie. To może kiedyś komuś uratować życie. Istotne dla mnie jest to, że Pan Mąż wymaga w posłuszeństwie więcej, niż sam Mara nauczył. I wkurza się, że pies nie działa. Popsuł się. Może baterie wymienić? Oddać do naprawy? W naszym przypadku problemowe są wspólne spacery ze znajomymi. Maro się pali w główce już na samym początku. A to ktoś mu patyka chce rzucić, a to ktoś mu się za drzewem schowa. Uczmy psa samokontroli w takich sytuacjach ale drobnymi krokami, a nie wymagajmy sportowego wykonania „noga, do mnie, czy aportu” (wykorzystywanie komend "sportowych" na spacerach tez uważam za błąd ale to tym kiedy indziej). To, że te ćwiczenia wykonuje na placu, kiedy jest w trybie pracy to co innego, kiedy jest rozbrykany przez innych. I tak robi wielu właścicieli. Jak przykład powyżej. Najprawdopodobniej efektem tego działania będzie palenie sobie posłuszeństwa, a problem pozostanie. I tak w 99,9% nie usiedzi! Zasłanianie sobą widoku, no spoko tylko bez skupienia psa na sobie to raczej kiepski pomysł. My (żeby nie było) kiedyś też tak próbowaliśmy robić i zakończyło się wspólnym boogie woogie. Bo Maro wyciągał szyję w każdą stronę, a ja wyginałam się tak, by za nim nadgonić.

Kupiliśmy naszemu drugiego psa i przeszło.
No błagaaam!!! Tutaj nawet nie wiem co odpowiedzieć.

Pies nie skupia się na mnie, a smakołyk ma gdzieś…. Wpada w szał, więc jak tylko widzę innego psa to uciekam w krzaki. Jedzenie zupełnie nie działa. 
Pewnie, że ma "gdzieś". U nas też tak było. Żaden wyjątek. I my również wciskaliśmy się w chaszcze by tylko uniknąć spotkania. To izolowanie się od problemu a nie jego rozwiązanie. Dodatkowo mam jedno pytanie: czy Tofik ma miskę z jedzeniem w domu? Pewnie, że ma – przecież głodny byłby biedak. Absolutnym zaskoczeniem dla mnie są osoby karmiące psa przed treningiem. Bo jak to? Bez śniadania? Chcąc ukierunkować Tofika na siebie (co czasami jest bardzo trudne) najpierw wywalamy miskę. Pies ma kojarzyć posiłek z nami i musi na niego zapracować, najlepiej na spacerach - to uczy zwracania większej uwagi na przewodnika. Idąc jego logiką: jeśli w domu dostanę wyżerkę "za darmo" to po co mam się starać? To nie jest złośliwe działanie ze strony naszych czworonogów. Sami ich tego uczymy. Aby odwrócić tą sytuacje potrzeba z naszej strony… konsekwencji. Przez wiele miesięcy na spacery zabierałam ze sobą surowe mięso Amaroka. Byłam brudna ja, smycz, kurtka, zabawki, a do tego smród był okropny (szczególnie jak trafiłam na owcze żołądki). Zasada była bardzo prosta. Ćwiczysz ze mną i dostajesz albo masz mnie w nosie i idziesz spać z pustym brzuchem. Początkowe prace nie są skomplikowane, za to bardzo ważne. Zaczynacie od tego, żeby pies się na was popatrzył. Klik i kawałeczek posiłku idzie do mordy. Nic się nie stanie jeśli nie zje jeden czy dwa dni. Łap mu nie oderwie, głowy nie skręci i nie zacznie chodzić tyłem po ścianach ziejąc siarką. Bardzo szybko załapie o co w tym chodzi. A jeśli się tak obawiacie, to pomyślcie. Czy znacie psa, który by świadomie, z własnego wyboru, się zagłodził? Wcześniej czy później wszystkie starania przyniosą efekt. Nie jest to ani łatwe ani szybkie. Natomiast, jeśli jest się w problemowej sytuacji - warto.
Jak to mówią "jaki Pan, taki kram"
Punkt A mamy pobieżnie omówiony, teraz się zaczyna prawdziwa praca. Praca nad właścicielem. Bo tak naprawdę nasz pupil to 30% całego kłopotu. Pozostałe 70% problemu to przewodnik. Stawanie przed psem nic nie da, bo tu dochodzi stres i on to czuje, co dodatkowo wzmacnia negatywne emocje. Niestety trzeba rozpocząć zajęcia dyscyplinarne również nad sobą. Ja się spinałam jak tylko widziałam innych na horyzoncie i już miałam gotowego bodyguard-a obok. Jak to działa?

Idziecie sobie leśną ścieżką i już hen hen widzicie drugiego właściciela z czworonogiem. Co się dzieje... Wołacie swojego psa, zapinacie na smycz, którą po chwili ściągacie do siebie (czyt. smycz zostaje naprężona). Czasami można zaobserwować jak ludzie biegną sami do czworonoga i nerwowymi ruchami przyciągają go do siebie (my na to mówimy „odstawiają Kermita”). W myślach już układa się plan, w którym Tofik zaraz zaprezentuje swój popisowy numer. Możecie próbować wołać po imieniu swojego ulubieńca, machać zabawką/kiełbasą przed nosem, a i tak... voila – znowu to samo. Kolejna afera. Przewidzieliście to! Cud!

Niestety, mam dwie nowe wiadomości:
      Po pierwsze: To nie żaden cud. To oczywiste błędy pierwszoroczniaków ni w ząb nie rozumiejących mechanizmu działania psiej natury. Nie jest to zarzut. My też te błędy popełniliśmy. Wszystkie, a może nawet i więcej. Do tego, jeśli wasze myśli były przy nadchodzących „intruzach”, to czego oczekujecie od drugiego końca smyczy? Czegoś czego sami nie robicie.
2     Po drugie: Do czego musimy dążyć, by przetrwać:
- wołamy psa nie tylko wtedy, kiedy kogoś widzimy. Podczas spaceru 8 na 10 razy przywołujemy go bez powodu, tylko po to, by za chwile dać mu biegać dalej;
- paradoksalnie, luźna smycz;
- nasz spokój. Nie układamy sobie w głowie tego, co za chwile się stanie. Nie myślimy, że znowu pies odwali numer rodem z Horror Story, nie napinamy pośladów ani też nie bierzemy głębokich wdechów. On to zauważy – wierzcie mi.
- na pełnym luzie, nie zezując, wsadzacie sobie w rękę mięso i tam pysk psa. Nie „pod nosek” bo się wybrudzi. Ma mieć taki kontakt, by ze ślinotoku zrobił się nurt rzeczny. Dla ułatwienia można odwrócić się w stronę psa i iść tyłem. Łatwiej tak upilnować by morda została w stałym kontakcie z dłonią. Można Tofika za to chwalić tak, by z nieba posypały się ambrozje bo bożyszcze chodzi po ziemi. I powoli, drobnymi krokami swobodnie idziemy. 


Niestety, mi nie było łatwo zaufać Marowi, co trener zauważył i długo musiałam sama siebie przekonywać, że nie taki pręgus straszny. To pierwsze kroki, resztę wytłumaczy wam trener. I tu pojawia się niestety kolejny problem. Trener? Ale po co, pies jest wyszkolony. Robi siad i podaje łapę. Co więcej potrzeba. Szkoda, wielka szkoda, że można spotkać się z takim podejściem. Hitem było dla mnie przeczytanie wypowiedzi, że trenowanie to takie znęcanie się i generalnie jest niepotrzebne.

Pies, nie taki głupi...czyli jak zawalić przywołanie
Wracam z pracy i widzę, że Marcin również przyszedł ze spaceru i wyciera Rudego z błota. Po chwili słyszę „zobaczcie, Pani wróciła”. Co robią psy w sytuacji, kiedy jeszcze (o zgrozo) ich właściciel podkręca emocje podniesionym tonem? O jaaaa, wieki Cię nie było! Od 7 rano, całe życie prawie! Lecą dwa wygibasy i orają lakierowane kozaki. No kurde pech! Marti chcąc ratować mnie z opresji (pozostawiania na służbowych ubraniach zapasowych piesków) przywołał nasze pupile, a raczej tylko Marusia. Zniecierpliwiony ryknął na Młodego i niestety, na niego akurat TA metoda nie działa. Widać, że pies chce wrócić, kręci dupką, położone uszy, ale niezadowolona postawa Pana Męża robi swoje. Pies daje łapę za dom. Patrzę i oczom nie wierzę. Biegnie taki (mój mąż), macha ścierą na lewo i prawo, mięsem pod nosem rzuca i co? I pies ucieka. I bardzo dobrze. Gdyby Rico wrócił do próbującej go dosięgnąć szmaty, uznałabym, że to bardzo bardzo głupi pies. Moje przewracanie oczyma musiało być słychać na drugim końcu Warszawy. Byliśmy na tylu treningach, a podstawowe błędy wkradają się nawet do naszego domu…

Nie jest niczym nowym widok wściekającego się właściciela, machającego bezradnie smyczą i drącego się na Fafika, który radośnie biega po drugiej strony polany. Bo ten nie wraca! Bo niewychowany! Skórę mu przetrzepię jak tylko dorwę. 
A niby do czego ma wrócić?
- agresywna postawa właściciela, przecież jest wkurzony;
- niebezpiecznie latająca smycz, która jakoś dziwnie kieruje się w kierunku zadka;
- do tego pewnie, zapięcie na smycz i powrót do domu. Przecież w rozumieniu właściciela, kara MUSI być. 

To może jednak Fafik poczeka. Nie przybiegnie prosto do zdenerwowanego człowieka. I nie ma znaczenia, jak bardzo byśmy tego chcieli i tupali nogami. Tak właśnie się stanie. Pies będzie wracać (jeśli w ogóle) po łuku. Będzie próbował nas uspokoić znanymi i rozumianymi przez siebie sygnałami. A co my widzimy? Olewkę! Totalną i kompletną olewkę. Stanie jeszcze metr przed nami i ziewa! Bezczelnie ziewa. Nasza frustracja rośnie. Zupełny brak połączenia pomiędzy gatunkami. Czy bieglibyście zadowoleni do rodziców, którzy wymachują pasem nad głową? Wątpię. Prędzej gdyby mieli torbę słodyczy lub zabawek. Kolejna bardzo prosta, a trudna do wykonania nauka. Pies musi widzieć w przewodniku coś najfajniejszego na całym świecie. Musicie sprawić, żeby kontakt z wami był spełnieniem jego marzeń. I nawet jeśli macie ochotę zasadzić buta w zadzie swojego pupila za ucieczkę, to zalewacie go przysmakami i radośnie skaczecie, kiedy wróci. Może wam się to nie podobać ale w tym przypadku stosując metody „albo ja albo lanie” nie staniecie się NAJ. 

Uważam, że człowiek uczy się przez całe życie. Nie jesteśmy (znaczy ja i mąż) chodzącymi ideałami, wiele rzeczy skopaliśmy jeśli chodzi o ułożenie naszych psów. Nie wszystko nam wyszło ale SŁUCHAMY porad bardziej doświadczonych od siebie. NIE - znaczy nie, popraw znaczy popraw i furtka typu ale mój pupilek ostatnio tak zrobił i było dobrze znika. Mam nadzieję, że powyższe przykłady pokazały, że perspektywa nasza a psa jest zupełnie inna o czym nagminnie zapominamy. Pies kombinuje, ale nie tak jak byśmy sobie tego życzyli. Nie przyrównujmy psów do siebie. Już kiedyś o tym napisałam w poście Dajmy psom być psami. Co nie znaczy, że Tofik nie rozkmini, iż smaczki są w lewej szufladzie za trzecim garnkiem :) 



3 komentarze

  1. Trafilas we wlasciwy dla mnie czas I temat. Dziekuje :)
    Ja wlasnie proboje poradzic sobie z mijaniem psow I tez proboje siadow/zaslaniania widoku soba, jezeli nie mam mozliwosci ominac I coz.. roznie bywa. Surowego miesa to bym raczej nie nosila, ale gotowany kurczak na mijanie psow jest w kieszeni I dziala super, chyba ze wlasciciel mijanego psa ma nas gdzies I puszcza swojego mikruna na flexi zeby do nas podbiegl. raz jest oki, raz jest jatka, a ja mam potem zrypany humor ze zawalilam I czemu moj pies nie potrafi siedziec spokojnie jak mala biala kulka skacze do niego z zebami... zmiana mojego podejscie, juz to wiem, ale latwo nie jest.
    Fajnie przeczytac taki tekst, zeby wiedziec ze inni tez maja podobne problem I pracuja nad nimi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym mógł, to już dawno spaliłbym michę i nie byłoby żarcia za darmo. Niestety nie wszystko jest takie proste, jestem nieletni i mieszkam z rodzicami, których wiedza o psach jest (delikatnie mówiąc) bardzo ograniczona. Być może zabrzmi to głupio, ale kiedyś próbowałem się z tym ukrywać, ale i tak na koniec zostałem nazwany "katem" i "tyranem"... Czasami sobie wyobrażam jak pięknie byłoby robić wszystko po swojemu, niestety rzeczywistość od razu sprowadza mnie na ziemię.
    A tak poza tym to bardzo dobry temat, bardzo mi takich brakuje i z chęcią je czytam :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny artykuł! Ewidentnie wchodzi do jednego z moich najulubieńszych :D
    Zapraszam do czytania, kometowania i obserwowania mojego bloga: mojamalina.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń