To może pies?

sobota, 21 lutego 2015
Amarok Guardian de Nuestros Sueños – takie oto wymyśliłam imię dla naszego psa, „PER BENE” to dodatek od hodowcy. Nie jestem osobą bezwzględną i nie wymagam łamania języka (swojego i bliskich) przy wymawianiu tej całej wiązanki. W domu nasz pies to po prostu Maro. 

To skąd pomysł na takie imię? To była próba pogodzenia wizji mojego męża, mojej i teorii, w której to imię zwierzaka odpowiada za jego charakter. Pomysłowe wiem, ale czemu by na wszelki wypadek nie przychylić się do historii dziwnych treści, by zabezpieczyć nas przed nieznanym? Czyli właśnie tym, czym był dla nas pies w domu
i do tego owczarek holenderski. 

No to, może zacznijmy od początku.

„Chcę psa!” I tupie sobie nóżką na męża, nie po raz pierwszy, by przełamał swojego lenia-kanapowca, bo tylko o to się tutaj rozchodziło. Leń-kanapowiec zagościł w naszym domu kilka lat wcześniej i nie miał zamiaru zniknąć z naszego życia. Siedział teraz zezując to na jedno, to na drugie, i obżerał się nachosami, czekając na wynik ostatecznej rozgrywki. Nie ukrywam, że go lubię, że jest mi bliski, ale w pakiecie z nim dostaliśmy +25 lat do wieku. Czyli, właśnie dobijam do 60-tki. Ponuro patrzę na męża. Nie była to z mojej strony decyzja ani pochopna ani też łatwa. Mój mąż będąc pomiędzy „młotem a kowadłem” kiwa nieznacznie głową na znak zgody, dając przy tym uspokajające sygnały Kanapowcowi, że to tylko chwilowy kaprys żony na urlopie. Zaraz jej przejdzie. Pies to obowiązki, szkolenia i wielka odpowiedzialność. A jak dodać dwa do dwóch to wyjdą nie tylko codzienne spacery, ale i to codzienne spacery ZIMĄ! To nie przejdzie, pomyślał zadowolony.

A jednak… klamka zapadła. Teraz trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie JAKI to ma być pies? Mój mąż wyprężył klatę i bez wahania stwierdził „Duży! To ma być pies a nie zabawka dla fretek”. Tak, nie wspomniałam, że mamy jeszcze w domu fretki. Od 10 lat, ale to już inna historia. 

Duży, mały, kudłaty, biały, czarny, rudy, smukły, barczysty – jeśli chodzi o wygląd przyszłego pupila to wybór jest nieograniczony a Internet to istna kopalnia informacji. Natomiast, jeśli chodzi o charakter to cóż…. przecież nigdzie nie będzie napisane „duży pies dla kanapowców, którzy planują zmienić swoje życie”. Dla mnie pierwszym krokiem było zadbanie o bezpieczeństwo obecnych już zwierzaków, czyli na początek skreślone zostały wszystkie psy myśliwskie i niestety, te ze schroniska. Pierwszy sukces za nami! Teraz „wystarczyło” dopasować to, co możemy i chcemy robić z wymaganiami poszczególnych pozostałych ras – dużych, oczywiście. Po jakimś czasie moja głowa waliła ze zmęczenia o monitor w poszukiwaniu tego jedynego. Ileż jest tych ras! No ile, pytam? Ja pamiętam z dzieciństwa jamniki, pekińczyki, owczarki niemieckie i tyle. A i dalmatyńczyki, bo przez bajkę zrobiły się modne. A tu?! Nagle się wysypało na monitorze pół miliona wyników z hasłem „rasy psów”. Nosz w mordę, nie może być łatwo. Zaparłam się i czytałam. Co mi się bardziej spodobało, to wysyłałam mężowi zdjęcia. Mój mąż oczywiście mi pomagał wybierając albo Wilczaka Czechosłowackiego – na którego nie czułam się gotowa (generalnie i tak miałam stracha na myśl o podjętej decyzji), albo Owczarka Niemieckiego – którego nie chciałam z obawy przed dysplazją. Po długich bojach, trafiłam na zdjęcie Owczarka Holenderskiego. UUuu, ooo, to, to tak, pokiwała moja głowa z uznaniem. Ładny pysk, ciekawe kolory, wąska talia, rasa mało znana – unikat, cieszy się moja próżność – idealny! Czytam o tej rasie, uczę się, szukam hodowców. Bardzo podobało mi się porównanie, że to coś pomiędzy Owczarkiem Niemieckim a Owczarkiem Belgijskim. Czyli pies nie tak szalony jak malinos, skory do nauki, przyjacielski, posłuszny, akceptujący inne zwierzęta. Nooo stwierdziłam, to mądrutki będzie ! Youtube wyświetla filmiki, jak to ta rasa sprawdza się w szkoleniach IPO. Mój mąż z zadowoleniem wyszukuje informacji, że OH (skrót od owczarka holenderskiego) służą w policji i na misjach w wojsku. Oboje jesteśmy zadowoleni. Mi odpowiada charakter i mała liczba tych psów w Polsce a w minie męża już rozpoznaje tą dumę z psa, który będzie męski, groźny, posłuszny i budzący respekt. Czyli taki testosteron. To, jak szybko nas Maro sprowadził na ziemię, nie da się porównać z niczym. Ja nie zdążyłam nawet użyć spadochronu. Nie wiem, jak mąż bo zaciskał zęby i jak na faceta przystało, nie dał po sobie nic poznać. Pozostawmy w minucie ciszy nasze wyimaginowane oczekiwania. Ja oczyma wyobraźni widziałam siebie sunącą płynnie z psem na wystawach i zbierającą nowe „pucharki”, ćwiczącą OBI z pupilem wpatrzonym we mnie jak w obrazek, cieszącym się na samo moje skinienie paluszkiem, oraz mój mąż chełpiący się psem ratownikiem o odpowiednim, tylko jedynym w swoim rodzaju i właściwym, męskim wyglądzie.

Tak właśnie. Chcieliśmy dobrze, jak na żółtodzioby przystało.